Wojen nie wygrywa się i nie kończy się ich rozszerzaniem

Wojny nie są wygrywane i nie kończy się ich powiększaniem: rozdział 9 książki „Wojna to kłamstwo” Davida Swansona

WOJN NIE WYGRYWA SIĘ I NIE KOŃCZY SIĘ PRZEZ ICH ROZSZERZENIE

„Nie będę pierwszym prezydentem, który przegra wojnę” – przysięgał Lyndon Johnson.

„Dopilnuję, aby Stany Zjednoczone nie przegrały. Mówię to dość dosadnie. Będę dość precyzyjny. Wietnam Południowy może stracić. Ale Stany Zjednoczone nie mogą przegrać. Co w zasadzie oznacza, że ​​podjąłem decyzję. Cokolwiek stanie się z Wietnamem Południowym, zmiażdżymy Wietnam Północny. . . . Po raz pierwszy musimy użyć maksymalnej mocy tego kraju. . . przeciwko temu gównianemu małemu krajowi: wygrać wojnę. Nie możemy użyć słowa „wygrana”. Ale inni mogą” – powiedział Richard Nixon.

Oczywiście Johnson i Nixon „przegrali” tę wojnę, ale nie byli pierwszymi prezydentami, którzy przegrali wojny. Wojna z Koreą nie zakończyła się zwycięstwem, a jedynie rozejmem. „Umrzeć za remis” — mówili żołnierze. Stany Zjednoczone przegrały różne wojny z rdzennymi Amerykanami i wojnę 1812 r. , Aw czasach Wietnamu Stany Zjednoczone wielokrotnie okazywały się niezdolne do eksmisji Fidela Castro z Kuby. Nie wszystkie wojny da się wygrać, a wojna z Wietnamem mogła mieć coś wspólnego z późniejszymi wojnami z Afganistanem i Irakiem w pewien sposób nie do wygrania. Tę samą cechę można wykryć w mniejszych nieudanych misjach, takich jak kryzys zakładników w Iranie w 1979 roku lub w wysiłkach mających na celu zapobieżenie atakom terrorystycznym na ambasady USA i Stany Zjednoczone przed 2001 rokiem lub utrzymanie baz w miejscach, które ich nie tolerują, jak Filipiny czy Arabia Saudyjska.

Chcę wskazać coś bardziej konkretnego niż po prostu to, że niewygranych wojen nie da się wygrać. W wielu wcześniejszych wojnach, a być może podczas II wojny światowej i wojny z Koreą, idea zwycięstwa polegała na pokonaniu sił wroga na polu bitwy i zajęciu ich terytorium lub dyktowaniu im warunków ich przyszłej egzystencji. W różnych starszych wojnach i większości naszych nowszych wojen, wojen toczonych tysiące mil od domu przeciwko narodom, a nie przeciwko armiom, pojęcie zwycięstwa było bardzo trudne do zdefiniowania. Czy to, że okupujemy czyjś kraj oznacza, że ​​już wygraliśmy, jak Bush twierdził o Iraku 1 maja 2003 roku? A może nadal możemy przegrać, wycofując się? A może zwycięstwo przychodzi wtedy, gdy gwałtowny opór zostaje zredukowany do określonego poziomu? A może przed zwycięstwem musi powstać stabilny rząd, który jest posłuszny życzeniom Waszyngtonu?

Tego rodzaju zwycięstwo, kontrola nad rządem innego kraju przy minimalnym oporze przemocy, jest trudna do osiągnięcia. Często dyskutuje się o wojnach okupacyjnych lub kontrpartyzanckich bez wzmianki o tym centralnym i pozornie kluczowym punkcie: zazwyczaj są one przegrane. William Polk przestudiował powstanie i wojnę partyzancką, w których przyjrzał się rewolucji amerykańskiej, hiszpańskiemu oporowi przeciwko okupantom francuskim, powstaniu na Filipinach, irlandzkiej walce o niepodległość, afgańskiemu oporowi wobec Brytyjczyków i Rosjan oraz walkom partyzanckim między innymi w Jugosławii, Grecji, Kenii i Algierii. Polk przyjrzał się, co się dzieje, gdy my jesteśmy czerwonymi płaszczami, a inni ludzie są kolonistami. W 1963 roku wygłosił prezentację w National War College, która wywołała wściekłość tamtejszych oficerów. Powiedział im, że wojna partyzancka składa się z polityki, administracji i walki:

„Powiedziałem publiczności, że przegraliśmy już kwestię polityczną – Ho Chi Minh stał się ucieleśnieniem wietnamskiego nacjonalizmu. To, jak sugerowałem, stanowiło około 80 procent całej walki. Co więcej, Viet Minh lub Viet Cong, jak zaczęliśmy ich nazywać, również tak zakłócił administrację Wietnamu Południowego, zabijając wielu jego urzędników, że przestał on być w stanie wykonywać nawet podstawowe funkcje. To, jak przypuszczałem, stanowiło dodatkowe 15 procent walki. Tak więc, gdy stawka wynosiła tylko 5 procent, trzymaliśmy krótki koniec dźwigni. A z powodu przerażającej korupcji rządu Wietnamu Południowego, jak miałem okazję obserwować z pierwszej ręki, nawet ta dźwignia była zagrożona pęknięciem. Ostrzegłem oficerów, że wojna jest już przegrana”.

W grudniu 1963 roku prezydent Johnson powołał grupę roboczą o nazwie Sullivan Task Force. Jego ustalenia różniły się od wyników Polka bardziej tonem i intencją niż treścią. Ta grupa zadaniowa postrzegała eskalację wojny z kampanią bombardowań „Rolling Thunder” na północy jako „zobowiązanie do pójścia na całość”. W rzeczywistości „ukryty osąd Komitetu Sullivana był taki, że kampania bombowa doprowadzi do wojny na czas nieokreślony, stale eskalującej, z obiema stronami uwikłanymi w wieczny impas”.

To nie powinno być wiadomością. Departament Stanu USA wiedział, że wojny z Wietnamem nie da się wygrać już w 1946 roku, jak wspomina Polk:

„John Carter Vincent, którego kariera została następnie zrujnowana przez wrogą reakcję na jego spostrzeżenia na temat Wietnamu i Chin, był wówczas dyrektorem Biura ds. Dalekiego Wschodu w Departamencie Stanu. W dniu 23 grudnia 1946 roku proroczo napisał do sekretarza stanu, że „niewystarczającymi siłami, przy ostrej sprzeczności opinii publicznej i rządem, który w wyniku wewnętrznych podziałów stał się w dużej mierze nieskuteczny, Francuzi próbowali dokonać w Indochinach tego, co silna i zjednoczona Wielka Brytania uznała za nierozsądne w Birmie”. Biorąc pod uwagę obecne elementy sytuacji, wojna partyzancka może trwać w nieskończoność”.

Badania Polka dotyczące działań partyzanckich na całym świecie wykazały, że powstania przeciwko obcym okupacjom zwykle nie kończą się, dopóki nie odniosą sukcesu. Jest to zgodne z ustaleniami zarówno Carnegie Endowment for International Peace, jak i RAND Corporation, oba cytowane w rozdziale trzecim. Rebelie powstające w krajach o słabych rządach odnoszą sukces. Rządy, które przyjmują rozkazy od zagranicznej stolicy imperialnej, są zwykle słabe. Wojny, które George W. Bush rozpoczął w Afganistanie i Iraku, są zatem prawie na pewno wojnami, które zostaną przegrane. Główne pytanie brzmi: jak długo będziemy to robić i czy Afganistan nadal będzie zasługiwał na swoją reputację „cmentarza imperiów”.

Nie trzeba jednak myśleć o tych wojnach wyłącznie w kategoriach wygranej lub przegranej. Gdyby Stany Zjednoczone miały wybrać urzędników i zmusić ich do słuchania życzeń opinii publicznej i wycofania się z zagranicznych awantur wojskowych, wszyscy bylibyśmy w lepszej sytuacji. Dlaczego, u licha, ten pożądany wynik musi być nazywany „przegraną”? Widzieliśmy w rozdziale drugim, że nawet przedstawiciel prezydenta w Afganistanie nie potrafi wyjaśnić, jak wygląda wygrana. Czy jest zatem sens zachowywać się tak, jakby „zwycięstwo” było opcją? Jeśli wojny mają przestać być uzasadnionymi i chwalebnymi kampaniami bohaterskich przywódców i stać się tym, czym są w świetle prawa, czyli zbrodniami, to potrzebne jest zupełnie inne słownictwo. Nie możesz wygrać ani przegrać przestępstwa; możesz tylko kontynuować lub przestać je popełniać.

Sekcja: WIĘCEJ SZOKU NIŻ ZACHOWANIA

Słabością kontrpowstań, a raczej obcych okupacji, jest to, że nie zapewniają one ludziom w okupowanych krajach niczego, czego potrzebują lub pragną; wręcz przeciwnie, obrażają i ranią ludzi. Pozostawia to wielką szansę siłom powstańczym, a raczej oporowi, na pozyskanie poparcia ludu dla swojej strony. W tym samym czasie, gdy wojsko amerykańskie wykonuje słabe gesty w ogólnym kierunku zrozumienia tego problemu i mamrocze jakieś protekcjonalne bzdury o zdobywaniu „serc i umysłów”, inwestuje ogromne środki w dokładnie przeciwne podejście, którego celem jest nie zdobywanie ludzi, ale bicie ich tak mocno, że tracą wszelką chęć do oporu. Takie podejście ma długą i ugruntowaną historię niepowodzeń i może być mniej prawdziwą motywacją do planów wojennych niż takie czynniki, jak ekonomia i sadyzm. Ale prowadzi to do masowej śmierci i wysiedlenia, co może pomóc okupacji, nawet jeśli rodzi wrogów, a nie przyjaciół.

Najnowsza historia mitu łamania morale wroga jest analogiczna do historii bombardowań lotniczych. Odkąd wynaleziono samoloty i odkąd istnieje ludzkość, ludzie wierzyli i mogą nadal wierzyć, że wojny można skrócić, bombardując ludność z powietrza tak brutalnie, że krzyczą „wujku”. To, że to nie działa, nie stanowi przeszkody w zmianie nazwy i wymyśleniu go na nowo jako strategii dla każdej nowej wojny.

Prezydent Franklin Roosevelt powiedział sekretarzowi skarbu Henry'emu Morgenthau w 1941 roku: „Sposobem na polizanie Hitlera jest sposób, w jaki mówiłem Anglikom, ale oni mnie nie słuchają”. Roosevelt chciał zbombardować małe miasteczka. „W każdym mieście musi być jakaś fabryka. To jedyny sposób na złamanie niemieckich morale”.

W tym poglądzie były dwa kluczowe fałszywe założenia, które pozostały widoczne w planowaniu wojennym w każdym sensie. (Nie mam na myśli założenia, że ​​nasze bombowce mogłyby uderzyć w fabrykę; że spudłowałyby to prawdopodobnie był punkt widzenia Roosevelta).

Jednym z kluczowych fałszywych założeń jest to, że bombardowanie domów ludzi ma na nich psychologiczny wpływ, który jest podobny do doświadczenia żołnierza na wojnie. Urzędnicy planujący miejskie bombardowania podczas II wojny światowej spodziewali się, że spod gruzów wyjdą stada „bełkoczących szaleńców”. Ale cywile, którzy przeżyli bombardowania, nie musieli stawić czoła ani potrzebie zabicia swoich bliźnich, ani „wiatrowi nienawiści” omówionemu w rozdziale pierwszym — temu intensywnemu przerażeniu innych ludzi, którzy próbują osobiście cię zabić. W rzeczywistości bombardowanie miast nie wywołuje u wszystkich traumy aż do szaleństwa. Zamiast tego zatwardza ​​serca tych, którzy przeżyli, i wzmacnia ich determinację do dalszego wspierania wojny.

Szwadrony śmierci na ziemi mogą wywołać traumę wśród ludności, ale wiążą się z innym poziomem ryzyka i zaangażowania niż bombardowanie.

Drugim fałszywym założeniem jest to, że kiedy ludzie zwracają się przeciwko wojnie, ich rząd prawdopodobnie ma to gdzieś. Rządy przede wszystkim kłamią w wojnach i jeśli ludzie nie grożą odsunięciem ich od władzy, mogą bardzo dobrze zdecydować się na kontynuowanie wojen pomimo sprzeciwu opinii publicznej, coś, co same Stany Zjednoczone zrobiły między innymi w Korei, Wietnamie, Iraku i Afganistanie. Wojna z Wietnamem ostatecznie zakończyła się osiem miesięcy po tym, jak prezydent został usunięty ze stanowiska. Większość rządów nie będzie też dążyć z własnej woli do ochrony własnych cywilów, czego Amerykanie oczekiwali od Japończyków, a Niemcy od Brytyjczyków. Jeszcze intensywniej bombardowaliśmy Koreańczyków i Wietnamczyków, a oni nadal nie odpuszczali. Nikt nie był zszokowany i zszokowany.

Teoretycy podżegania wojennego, którzy w 1996 r. ukuli wyrażenie „szok i przerażenie”, Harlan Ullman i James P. Wade, wierzyli, że to samo podejście, które zawodziło przez dziesięciolecia, zadziała, ale możemy potrzebować go więcej. Bombardowanie Bagdadu w 2003 roku nie spełniło tego, co zdaniem Ullmana było potrzebne, by wzbudzić podziw ludzi. Trudno jednak dostrzec, gdzie takie teorie wyznaczają granicę między wzbudzaniem lęku w ludziach, których nigdy wcześniej nie wzbudzali, a zabijaniem większości ludzi, co ma podobny skutek i było robione wcześniej.

Faktem jest, że raz rozpoczęte wojny są bardzo trudne do kontrolowania lub przewidywania, a tym bardziej do wygrania. Garstka ludzi z nożycami do pudeł może zburzyć największe budynki, bez względu na to, ile masz bomb nuklearnych. A niewielka siła niewyszkolonych rebeliantów z bombami domowej roboty zdetonowanymi przez jednorazowe telefony komórkowe może pokonać armię wartą bilion dolarów, która odważyła się założyć sklep w niewłaściwym kraju. Kluczowym czynnikiem jest to, gdzie leży pasja w ludziach, a kierowanie nią staje się coraz trudniejsze, im bardziej okupant stara się nią kierować.

Sekcja: ZWYCIĘSTWO PODCZAS UCIECZKI

Ale nie ma potrzeby przyznawać się do porażki. Łatwo jest twierdzić, że od samego początku chciałem odejść, tymczasowo eskalować wojnę, a potem twierdzić, że wyjeżdżam z powodu nieokreślonego „sukcesu” ostatniej eskalacji. Ta historia, rozbudowana tak, by brzmiała nieco bardziej skomplikowanie, z łatwością może wydawać się mniej porażką niż ucieczka helikopterem z dachu ambasady.

Ponieważ poprzednie wojny można było wygrać i przegrać, a propaganda wojenna jest mocno zaangażowana w ten temat, planiści wojenni uważają, że są to jedyne dwie możliwości. Najwyraźniej uważają, że jeden z tych wyborów jest nie do zniesienia. Wierzą również, że wojny światowe zostały wygrane dzięki przypływowi sił amerykańskich do walki. Tak więc zwycięstwo jest konieczne, możliwe i można je osiągnąć większym wysiłkiem. To jest przesłanie, które należy przekazać, niezależnie od tego, czy fakty są zgodne, czy nie, a każdy, kto mówi coś innego, szkodzi wysiłkom wojennym.

Takie myślenie w naturalny sposób prowadzi do wielu pretensji do zwycięstwa, fałszywych twierdzeń, że zwycięstwo jest tuż za rogiem, redefinicji zwycięstwa, gdy są one potrzebne, oraz odmowy zdefiniowania zwycięstwa, aby móc się o nie ubiegać bez względu na wszystko. Dobra propaganda wojenna może sprawić, że wszystko będzie brzmieć jak postęp w kierunku zwycięstwa, jednocześnie przekonując drugą stronę, że zmierza ku klęsce. Ale ponieważ obie strony nieustannie twierdzą, że są postępy, ktoś musi się mylić, a przewaga w przekonywaniu ludzi prawdopodobnie przypada stronie, która mówi ich językiem.

Harold Lasswell wyjaśnił znaczenie propagandy zwycięstwa w 1927 roku:

„Złudzenie zwycięstwa musi być pielęgnowane ze względu na ścisły związek między silnymi a dobrymi. Prymitywne nawyki myślowe utrzymują się we współczesnym życiu, a bitwy stają się próbą ustalenia prawdy i dobra. Jeśli wygramy, Bóg jest po naszej stronie. Jeśli przegramy, Bóg mógł być po drugiej stronie. . . . [D] porażka wymaga wielu wyjaśnień, podczas gdy zwycięstwo mówi samo za siebie”.

Tak więc rozpoczęcie wojny na podstawie absurdalnych kłamstw, w które nie da się uwierzyć przez miesiąc, działa, o ile w ciągu miesiąca możesz ogłosić, że „wygrywasz”.

Oprócz przegrywania, czymś innym, co wymaga wielu wyjaśnień, jest niekończący się impas. Nasze nowe wojny trwają dłużej niż wojny światowe. Stany Zjednoczone brały udział w I wojnie światowej przez półtora roku, w II wojnie światowej przez trzy i pół roku, a w wojnie z Koreą przez trzy lata. To były długie i straszne wojny. Ale wojna z Wietnamem trwała co najmniej osiem i pół roku – lub znacznie dłużej, w zależności od tego, jak to zmierzysz. W chwili pisania tego tekstu wojny z Afganistanem i Irakiem trwały odpowiednio od dziewięciu i siedmiu i pół roku.

Wojna z Irakiem była przez długi czas większą i bardziej krwawą z dwóch wojen, a amerykańscy działacze na rzecz pokoju uporczywie domagali się wycofania. Zwolennicy wojny często mówili nam, że sama logistyka wyprowadzenia dziesiątek tysięcy żołnierzy z Iraku wraz z ich wyposażeniem zajmie lata. Twierdzenie to okazało się fałszywe w 2010 roku, kiedy około 100,000 XNUMX żołnierzy zostało szybko wycofanych. Dlaczego nie można było tego zrobić wiele lat wcześniej? Dlaczego wojna musiała się ciągnąć i ciągnąć, i eskalować?

Co wyniknie z dwóch wojen, które Stany Zjednoczone prowadzą, kiedy to piszę (trzech, jeśli liczyć Pakistan), jeśli chodzi o program twórców wojennych, dopiero się okaże. Ci, którzy czerpią zyski z wojen i „odbudowy”, czerpią zyski przez te kilka lat. Ale czy bazy z dużą liczbą żołnierzy pozostaną w Iraku i Afganistanie w nieskończoność? A może wystarczy kilka tysięcy najemników zatrudnionych przez Departament Stanu USA do pilnowania rekordowych rozmiarów ambasad i konsulatów? Czy Stany Zjednoczone będą sprawować kontrolę nad rządami lub zasobami narodów? Czy porażka będzie całkowita czy częściowa? To pozostaje do ustalenia, ale pewne jest to, że podręczniki historii Stanów Zjednoczonych nie będą zawierały opisów klęsk. Ogłoszą, że te wojny zakończyły się sukcesem. A każda wzmianka o sukcesie będzie zawierała odniesienie do czegoś, co nazywa się „przypływem”.

Sekcja: CZY CZUJESZ PRZYPŁYW?

„Wygrywamy w Iraku!” — Senator John McCain (R., Arizona)

Ponieważ beznadziejna wojna ciągnie się rok po roku, a zwycięstwo jest nieokreślone i niewyobrażalne, zawsze istnieje odpowiedź na brak postępu, a ta odpowiedź zawsze brzmi: „wyślij więcej żołnierzy”. Kiedy przemoc spada, potrzeba więcej żołnierzy, aby odnieść sukces. Kiedy przemoc wzrasta, potrzeba więcej żołnierzy, aby ją stłumić.

Ograniczenie liczby już wysłanych żołnierzy ma więcej wspólnego z brakiem żołnierzy, których można by nadużywać podczas drugiej i trzeciej tury, niż z opozycją polityczną. Ale kiedy potrzebne jest nowe podejście, a przynajmniej pojawienie się takiego, Pentagon może znaleźć 30,000 XNUMX dodatkowych żołnierzy do wysłania, nazwać to „przypływem” i ogłosić, że wojna odrodzi się jako zupełnie inne i szlachetniejsze zwierzę. Zmiana strategii wystarczy w Waszyngtonie jako odpowiedź na żądania całkowitego wycofania się: Nie możemy teraz wyjechać; próbujemy czegoś innego! Zamierzamy zrobić nieco więcej tego, co robiliśmy przez ostatnie kilka lat! Rezultatem będzie pokój i demokracja: zakończymy wojnę eskalacją!

Pomysł nie był zupełnie nowy w przypadku Iraku. Bombardowanie Hanoi i Haiphong, o którym mowa w rozdziale szóstym, to kolejny przykład zakończenia wojny bezsensownym pokazem dodatkowej wytrzymałości. Tak jak Wietnamczycy zgodziliby się na te same warunki przed bombardowaniem, na które zgodzili się później, rząd iracki z zadowoleniem przyjąłby każdy traktat zobowiązujący Stany Zjednoczone do wycofania się na wiele lat przed gwałtownym wzrostem, tuż przed nim lub w jego trakcie. Kiedy iracki parlament wyraził zgodę na tzw. Porozumienie o statusie sił zbrojnych w 2008 roku, zrobił to tylko pod warunkiem przeprowadzenia publicznego referendum w sprawie odrzucenia traktatu i opowiedzenia się za natychmiastowym wycofaniem się zamiast trzyletniej zwłoki. To referendum nigdy się nie odbyło.

Zgoda prezydenta Busha na opuszczenie Iraku – choć z trzyletnim opóźnieniem i niepewnością, czy Stany Zjednoczone rzeczywiście będą się do niej stosować – nie została nazwana porażką wyłącznie dlatego, że miała miejsce niedawna eskalacja, którą nazwano sukcesem. W 2007 roku Stany Zjednoczone wysłały do ​​Iraku dodatkowe 30,000 XNUMX żołnierzy z ogromną pompą i nowym dowódcą, generałem Davidem Petraeusem. Eskalacja była więc wystarczająco realna, ale co z jej rzekomym sukcesem?

Kongres i prezydent, grupy badawcze i think tanki ustalały „punkty odniesienia”, według których mierzono sukces w Iraku od 2005 roku. Kongres oczekiwał, że prezydent spełni swoje kryteria do stycznia 2007 roku. Nie spełnił ich w tym terminie, do końca „przypływu”, ani do czasu, gdy odszedł ze stanowiska w styczniu 2009 roku. . W rzeczywistości nie nastąpiła poprawa w zakresie elektryczności, wody ani innych podstawowych środków odbudowy w Iraku. „Wzrost” miał na celu podniesienie tych „punktów odniesienia” i stworzenie „przestrzeni” umożliwiającej polityczne pojednanie i stabilizację. Niezależnie od tego, czy jest to rozumiane jako kod amerykańskiej kontroli nad irackim rządem, nawet kibice tego wzrostu przyznają, że nie osiągnął on żadnego postępu politycznego.

Miarą sukcesu „przypływu” szybko została zmniejszona, aby uwzględnić tylko jedną rzecz: zmniejszenie przemocy. Było to wygodne, po pierwsze dlatego, że wymazało z pamięci Amerykanów wszystko, co miał osiągnąć ten wzrost, a po drugie dlatego, że wzrost szczęśliwie zbiegł się z długoterminową spadkową tendencją przemocy. Gwałtowny wzrost był bardzo mały, a jego bezpośrednim skutkiem mógł być w rzeczywistości wzrost przemocy. Brian Katulis i Lawrence Korb zwracają uwagę, że „„przypływ” wojsk amerykańskich do Iraku był tylko niewielkim wzrostem o około 15 procent – ​​i mniejszym, jeśli weźmie się pod uwagę zmniejszoną liczbę innych zagranicznych żołnierzy, która spadła z 15,000 2006 w 5,000 r. do 2008 20,000 w 30,000 r.”. Dodaliśmy więc zysk netto w wysokości XNUMX XNUMX żołnierzy, a nie XNUMX XNUMX.

Dodatkowe oddziały znajdowały się w Iraku do maja 2007 r., a czerwiec i lipiec były najbardziej brutalnymi letnimi miesiącami całej wojny do tego momentu. Kiedy przemoc spadła, istniały powody do redukcji, które nie miały nic wspólnego z „wzrostem”. Spadek był stopniowy, a postęp był porównywalny z przerażającymi poziomami przemocy na początku 2007 roku. Do jesieni 2007 roku w Bagdadzie dochodziło do 20 ataków dziennie i 600 cywilów zabijanych w wyniku przemocy politycznej każdego miesiąca, nie licząc żołnierzy i policji. Irakijczycy nadal wierzyli, że konflikty były spowodowane głównie okupacją amerykańską i nadal chcieli, aby szybko się skończyła.

Ataki na wojska brytyjskie w Basrze drastycznie spadły, gdy Brytyjczycy przestali patrolować skupiska ludności i przenieśli się na lotnisko. Żaden skok nie był zaangażowany. Wręcz przeciwnie, ponieważ tak wiele aktów przemocy było w rzeczywistości napędzanych przez okupację, ograniczenie okupacji w przewidywalny sposób doprowadziło do zmniejszenia przemocy.

Ataki partyzanckie w prowincji al-Anbar spadły z 400 tygodniowo w lipcu 2006 do 100 tygodniowo w lipcu 2007, ale „wzrost” w al-Anbar obejmował zaledwie 2,000 nowych żołnierzy. W rzeczywistości coś innego wyjaśnia spadek przemocy w al-Anbar. W styczniu 2008 roku Michael Schwartz podjął się obalenia mitu, że „przypływ doprowadził do pacyfikacji dużej części prowincji Anbar i Bagdadu”. Oto, co napisał:

„Uspokojenie i uspokojenie to po prostu nie to samo, a to zdecydowanie przypadek uspokojenia. W rzeczywistości zmniejszenie przemocy, którego jesteśmy świadkami, jest tak naprawdę wynikiem zaprzestania przez Stany Zjednoczone zaciekłych nalotów na terytorium rebeliantów, które od początku wojny były największym źródłem przemocy i ofiar wśród ludności cywilnej w Iraku. Te naloty, które składają się z inwazji na domy w poszukiwaniu podejrzanych powstańców, powodują brutalne aresztowania i napady amerykańskich żołnierzy, którzy martwią się oporem, strzelaniny, gdy rodziny opierają się włamaniom do ich domów, oraz bomby przydrożne ustawione w celu odstraszenia i odwrócenia uwagi inwazji. Ilekroć Irakijczycy walczą z tymi nalotami, istnieje ryzyko ciągłych bitew z bronią, które z kolei wytwarzają amerykańską artylerię i ataki powietrzne, które z kolei unicestwiają budynki, a nawet całe bloki.

„Gwałtowny wzrost” zmniejszył tę przemoc, ale nie dlatego, że Irakijczycy przestali stawiać opór najazdom lub wspierać rebelię. Przemoc spadła w wielu miastach Anbar i dzielnicach Bagdadu, ponieważ Stany Zjednoczone zgodziły się zaprzestać tych nalotów; to znaczy, że Stany Zjednoczone nie będą już dążyć do schwytania ani zabicia sunnickich powstańców, z którymi walczą od czterech lat. W zamian rebelianci zgadzają się pilnować własnych dzielnic (co robili przez cały czas, wbrew Stanom Zjednoczonym), a także stłumić bomby samochodowe dżihadystów.

„Rezultatem jest to, że wojska amerykańskie pozostają teraz poza społecznościami wcześniej powstańczymi lub maszerują przez nie, nie najeżdżając żadnych domów ani nie atakując żadnych budynków.

„Tak więc, jak na ironię, ten nowy sukces nie spacyfikował tych społeczności, ale raczej uznał suwerenność powstańców nad społecznościami, a nawet zapewnił im wynagrodzenie i sprzęt do utrzymania i rozszerzenia kontroli nad społecznościami”.

Stany Zjednoczone w końcu zrobiły coś więcej niż tylko ograniczenie nalotów na domy ludzi. Komunikował zamiar, prędzej czy później, wydostania się z kraju. Ruch pokojowy w Stanach Zjednoczonych zyskał w Kongresie rosnące poparcie dla wycofania się w latach 2005-2008. Wybory z 2006 roku wysłały Irakowi wyraźny sygnał, że Amerykanie chcą się wycofać. Być może Irakijczycy słuchali tego przesłania uważniej niż sami członkowie Kongresu USA. Nawet prowojenna grupa badawcza ds. Iraku w 2006 r. poparła stopniowe wycofywanie się. Brian Katulis i Lawrence Korb twierdzą, że:

„. . . przesłanie, że [wojskowe] zaangażowanie Ameryki w Iraku nie było siłami zmotywowanymi bez końca, takimi jak Sunnickie Przebudzenie w prowincji Anbar, by współpracować z USA w walce z Al-Kaidą w 2006 r., ruchem, który rozpoczął się na długo przed gwałtownym wzrostem sił amerykańskich w 2007 r. Wiadomość, że Amerykanie wyjeżdżają, zmotywowała także Irakijczyków do zapisania się do sił bezpieczeństwa kraju w rekordowej liczbie”.

Już w listopadzie 2005 r. przywódcy głównych sunnickich grup zbrojnych próbowali negocjować pokój ze Stanami Zjednoczonymi, które nie były zainteresowane.

Największy spadek przemocy nastąpił wraz z zobowiązaniem Busha pod koniec 2008 r. do całkowitego wycofania się do końca 2011 r., a przemoc spadła jeszcze bardziej po wycofaniu sił amerykańskich z miast latem 2009 r. Nic tak nie deeskaluje wojny, jak deeskalacja wojny. To, że można to zamaskować jako eskalację wojny, mówi coś o systemie komunikacji publicznej w Stanach Zjednoczonych, do czego wrócimy w rozdziale dziesiątym.

Inną ważną przyczyną redukcji przemocy, która nie miała nic wspólnego z „przypływem”, była decyzja przywódcy największej bojówki ruchu oporu Moktady al-Sadra o zarządzeniu jednostronnego zawieszenia broni. Jak poinformował Gareth Porter,

„Pod koniec 2007 roku, w przeciwieństwie do oficjalnej legendy o Iraku, rząd al-Malikiego i administracja Busha publicznie przypisywały Iranowi naciskanie na Sadra, by zgodził się na jednostronne zawieszenie broni – ku rozczarowaniu Petraeusa. . . . Tak więc to powściągliwość Iranu – a nie strategia przeciwdziałania rebelii Petraeusa – skutecznie położyła kres zagrożeniu powstania szyickiego”.

Inną znaczącą siłą ograniczającą iracką przemoc było dostarczanie płatności finansowych i broni sunnickim „Radom Przebudzenia” – tymczasowa taktyka uzbrojenia i przekupienia około 80,000 XNUMX sunnitów, z których wielu to ci sami ludzie, którzy niedawno atakowali wojska amerykańskie. Według dziennikarza Nira Rosena, przywódca jednej z milicji opłacanych przez Stany Zjednoczone, „swobodnie przyznał [ted], że niektórzy z jego ludzi należeli do Al-Kaidy. Dołączyli do sponsorowanych przez Amerykanów milicji, powiedział [id], aby mogli mieć dowód tożsamości jako ochronę na wypadek aresztowania”.

Stany Zjednoczone płaciły sunnitom za walkę z szyickimi bojówkami, jednocześnie pozwalając zdominowanej przez szyitów policji narodowej skupić się na obszarach sunnickich. Ta strategia „dziel i rządź” nie była niezawodną drogą do stabilności. A w 2010 roku, w chwili pisania tego tekstu, stabilność była wciąż nieuchwytna, rząd nie został utworzony, standardy nie zostały spełnione i zostały w dużej mierze zapomniane, bezpieczeństwo było okropne, a przemoc na tle etnicznym i antyamerykańska nadal była powszechna. Tymczasem brakowało wody i prądu, a miliony uchodźców nie mogły wrócić do swoich domów.

Podczas „przypływu” w 2007 roku siły amerykańskie schwytały i uwięziły dziesiątki tysięcy mężczyzn w wieku wojskowym. Jeśli nie możesz ich pokonać i nie możesz ich przekupić, możesz wsadzić ich za kratki. Prawie na pewno przyczyniło się to do ograniczenia przemocy.

Ale największa przyczyna ograniczonej przemocy może być najbrzydsza i najmniej się o niej mówi. Pomiędzy styczniem 2007 a lipcem 2007 miasto Bagdad zmieniło się z 65 procent szyitów na 75 procent szyitów. Sondaż ONZ przeprowadzony w 2007 roku wśród irackich uchodźców w Syrii wykazał, że 78 procent z nich pochodziło z Bagdadu, a tylko w 2007 roku prawie milion uchodźców przeniosło się z Iraku do Syrii. Jak napisał Juan Cole w grudniu 2007 r.,

„. . . dane te sugerują, że ponad 700,000 6 mieszkańców Bagdadu uciekło z tego 10-milionowego miasta podczas „przypływu” Stanów Zjednoczonych, czyli ponad XNUMX procent populacji stolicy. Jednym z głównych skutków „przypływu” było przekształcenie Bagdadu w miasto w większości szyickie i wysiedlenie setek tysięcy Irakijczyków ze stolicy”.

Wniosek Cole'a jest poparty badaniami emisji światła z okolic Bagdadu. Obszary sunnickie pociemniały, gdy ich mieszkańcy zostali zabici lub wyrzuceni, a proces ten osiągnął szczyt przed „przypływem” (grudzień 2006 – styczeń 2007). Do marca 2007 r.

„. . . kiedy większość sunnickiej populacji uciekła w kierunku prowincji Anbar, Syrii i Jordanii, a pozostała część zaszyła się w ostatnich sunnickich twierdzach w zachodnim Bagdadzie i częściach Adhamiyya we wschodnim Bagdadzie, impet rozlewu krwi osłabł. Szyici wygrali bez dwóch zdań i walka się skończyła”.

Na początku 2008 roku Nir Rosen pisał o warunkach panujących w Iraku pod koniec 2007 roku:

„Jest zimny, szary grudniowy dzień, a ja idę Sześćdziesiątą Ulicą w dzielnicy Dora w Bagdadzie, jednej z najbardziej brutalnych i przerażających stref zamkniętych w mieście. Zniszczona przez pięć lat starć między siłami amerykańskimi, szyickimi milicjami, sunnickimi grupami oporu i Al-Kaidą, większość Dory jest teraz miastem duchów. Tak wygląda „zwycięstwo” w niegdyś ekskluzywnej dzielnicy Iraku: jeziora błota i ścieków wypełniają ulice. Góry śmieci stoją w ostrym płynie. Większość okien w piaskowych domach jest wybita, a wiatr wieje przez nie, gwiżdżąc niesamowicie.

„Dom po domu jest pusty, dziury po kulach wbijają się w ściany, ich drzwi są otwarte i niestrzeżone, wiele z nich jest pustych. Nieliczne meble, które pozostały, są pokryte grubą warstwą drobnego pyłu, który nawiedza każdą przestrzeń w Iraku. Nad domami wznoszą się wysokie na dwanaście stóp mury bezpieczeństwa zbudowane przez Amerykanów, aby oddzielić walczące frakcje i ograniczyć ludzi do ich własnego sąsiedztwa. Opróżniona i zniszczona przez wojnę domową, otoczona murem przez tak zapowiadany „przypływ” prezydenta Busha, Dora przypomina raczej opustoszały, postapokaliptyczny labirynt betonowych tuneli niż żywą, zamieszkałą dzielnicę. Poza naszymi krokami panuje kompletna cisza”.

To nie opisuje miejsca, w którym ludzie byli spokojni. W tym miejscu ludzie byli martwi lub przesiedleni. Oddziały szturmowe Stanów Zjednoczonych służyły do ​​odgradzania od siebie nowo segregowanych dzielnic. Bojówki sunnickie „obudziły się” i sprzymierzyły z okupantami, bo szyici byli bliscy całkowitego ich zniszczenia.

W marcu 2009 r. bojownicy Przebudzenia wrócili do walki z Amerykanami, ale do tego czasu mit wzrostu został ustalony. Do tego czasu prezydentem był Barack Obama, który jako kandydat twierdził, że wzrost ten „przekroczył nasze najśmielsze marzenia”. Mit o przypływie został natychmiast wykorzystany do celów, do których bez wątpienia został zaprojektowany — usprawiedliwiając eskalację innych wojen. Uznawszy klęskę w Iraku za zwycięstwo, nadszedł czas, aby ten propagandowy zamach stanu przenieść na grunt wojny z Afganistanem. Obama powierzył dowództwo w Afganistanie bohaterowi fali, Petraeusowi, i dał mu przypływ wojsk.

Ale żadna z prawdziwych przyczyn zmniejszenia przemocy w Iraku nie istniała w Afganistanie, a sama eskalacja prawdopodobnie tylko pogorszyłaby sytuację. Z pewnością było to doświadczenie po eskalacji Obamy w Afganistanie w 2009 roku i prawdopodobnie również w 2010 roku. Miło jest sobie wyobrazić, że jest inaczej. Przyjemnie jest myśleć, że dzięki poświęceniu i wytrwałości słuszna sprawa odniesie sukces. Ale wojna nie jest słuszną przyczyną, nie należy w niej dążyć do sukcesu, nawet jeśli jest to możliwe do osiągnięcia, aw wojnach, które teraz prowadzimy, sama koncepcja „sukcesu” nie ma żadnego sensu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane artykuły

Nasza teoria zmian

Jak zakończyć wojnę?

Wyzwanie Ruch na rzecz Pokoju
Wydarzenia antywojenne
Pomóż nam się rozwijać

Drobni darczyńcy utrzymują nas w ruchu

Jeśli zdecydujesz się na cykliczny wkład w wysokości co najmniej 15 USD miesięcznie, możesz wybrać prezent z podziękowaniem. Dziękujemy naszym stałym darczyńcom na naszej stronie internetowej.

To Twoja szansa na ponowne wyobrażenie sobie world beyond war
Sklep WBW
Przetłumacz na dowolny język