Peace Pilgrims - dziennik z trasy Pine Gap

Andy’ego Paine’a, Sierpień 23, 2017.

Piątek 16 września 2016 był dla mnie pracowitym dniem. Zacząłem od przygotowania audycji radiowej o Pine Gap, tajnej amerykańskiej bazie wojskowej w pobliżu Alice Springs w środkowej Australii. Przeprowadziłem wywiad z pracownikiem naukowym, który badał Pine Gap i jego działanie; działacz, który się temu sprzeciwiał; i tradycyjny właściciel Arrernte, który twierdzi, że nie ma prawa tam być. Następnie pobiegłem na Uniwersytet Griffith, gdzie wygłosiłem gościnne przemówienie na zajęciach z etyki na temat nieposłuszeństwa obywatelskiego – praktyki umyślnego i otwartego łamania niesprawiedliwych przepisów.

Ale nie jestem wyłącznie dziennikarzem, który relacjonuje to, co się dzieje, ani pracownikiem naukowym, który wyjaśnia teorie. Więc po wykonaniu tych dwóch zadań wsiadłem do samochodu i udałem się do Alice Springs, aby spróbować przeciwstawić się Pine Gap i wojnom amerykańskim, które ono ułatwia.

Zanim więc przejdziemy dalej, krótki wstęp na temat Pine Gap i jego działania. Jeśli jesteś zainteresowany, dostępnych jest o wiele więcej informacji, ale zasadniczo Pine Gap to jedna z trzech baz komunikacji satelitarnej, które Stany Zjednoczone rozmieściły strategicznie na całym świecie, aby umożliwić im szpiegowanie całego świata. Umowa dzierżawy została podpisana w 1966 r., baza została zbudowana w 1970 r. Początkowo nigdy publicznie nie przyznano, że jest to obiekt wojskowy – opisywano go jako „kosmiczną stację badawczą”, dopóki akademik Des Ball nie odkrył, czym właściwie się zajmuje. Krążą pogłoski, że zwolnienie premiera Gougha Whitlama miało coś wspólnego z jego pragnieniem większej kontroli nad bazą i zetknięciem się z CIA po niewłaściwej stronie.

Przez większą część swojego istnienia, choć Pine Gap zawsze przyciągał porotesty działaczy antywojennych, jego celem była jedynie podstawowa inwigilacja. Jednak w ciągu ostatnich dziesięciu lat cel ten uległ zmianie. Obecnie sygnały telefoniczne i radiowe odbierane przez Pine Gap za pośrednictwem satelity są wykorzystywane do ataków dronów lub innych ukierunkowanych bombardowań – umożliwiając Stanom Zjednoczonym zabijanie ludzi na Bliskim Wschodzie bez ryzyka śmierci żołnierza – lub ryzyka empatii, jaką pochodzi z interakcji z prawdziwym człowiekiem.

Jak powiedziałem, Pine Gap było przez lata przedmiotem licznych protestów. Miało to uczcić 50. rocznicę podpisania umowy dzierżawy – choć nie do końca było jasne, w jakim celu wszyscy wyruszali na pustynię. Więcej o tym później.

Podróż do Alice odbyła się vanem mojego przyjaciela Jima. Jim jest weteranem licznych akcji i spraw sądowych w Alice – doskonale znał tę trasę. Furgonetka napędza biodiesel wytwarzany przez Jima ze zużytego oleju z ryb i frytek; więc całą dostępną przestrzeń w samochodzie zajęły beczki pełne paliwa. Innymi towarzyszami podróży byli moi współlokatorzy Franz i Tim. Franz jest synem Jima, więc dorastał, uczestnicząc w protestach, chociaż jest jeszcze nastolatkiem. Tim pochodzi z Nowej Zelandii; jego poprzedni akt antywojennego nieposłuszeństwa obywatelskiego w Australii doprowadził do napaści, rozebrania do naga i groźby ze strony żołnierzy SAS na Wyspie Swan w Wiktorii. Niezrażony wracał po więcej.

Dla nas, współlokatorów (a właściwie także Jima, który od dziesięcioleci mieszka w podobnych domach katolickich robotników), przejechanie 3000 km w celu protestu było tylko częścią naszych wysiłków na rzecz stworzenia bardziej sprawiedliwego i pokojowego świata. Mieszkają razem; staramy się żyć wspólnotowo i w sposób zrównoważony, otwierać drzwi przyjaciołom i nieznajomym, którzy potrzebują miejsca do odwiedzenia lub pobytu, a także publicznie agitować na rzecz świata, w który wierzymy.

Drugim towarzyszem podróży był facet, którego nigdy nie spotkaliśmy, ale z którym się skontaktowaliśmy, szukając podwózki. Był gadatliwym facetem i niekoniecznie podzielał ten sam gust konwersacyjny i te same wartości, co reszta z nas. Nieźle, ale trzeba trochę przetestować podczas czterodniowej wycieczki.

I jechaliśmy cztery dni. Jak na pustynię, z pewnością dużo padało. Na górze Isa spaliśmy pod osłoną tylnej werandy kościoła i braliśmy prysznic pod przepełnioną rurą kanalizacyjną. Tam też na krótko spotkaliśmy się z konwojem z Cairns, który również zmierzał do Alice. Pogoda nie sprzyjała im i suszyli swoje rzeczy w pralni. Do tej grupy zaliczała się nasza przyjaciółka Margaret; kolejny wieloletni działacz pokojowy, który od dłuższego czasu próbował zorganizować akcję. Przez chwilę rozmawialiśmy o strategii, po czym wróciliśmy na trasę.

Nawet w deszczu jazda po pustyni jest oczywiście spektakularna. Podczas jazdy obserwowaliśmy zmianę scenerii – drzewa cieńsze i mniejsze, pastwiska z bujnych na niejednolite, dominujący kolor z zielonego na czerwony. Zatrzymaliśmy się w Diabelskich Marmurach, aby wspiąć się na te niezwykłe skały przeczące grawitacji. Patrzyliśmy przez okna na piękne kolory i rozległe horyzonty środkowej Australii. Nawet w naszym ciasnym samochodzie mieliśmy wrażenie, że odrywamy się od klaustrofobii i stresu miasta.

Do Alice dotarliśmy w poniedziałkowe popołudnie. Pojechaliśmy przez miasto do Claypans po południowej stronie, gdzie znajdował się Obóz Uzdrawiania. Powstał obóz liczący prawdopodobnie 40-50 osób; w tym inny stary działacz pokojowy Graeme, który włączył czajnik i powitał nas wszystkich filiżankami herbaty.

W tym miejscu powinienem prawdopodobnie odejść od narracji, aby wyjaśnić, w jaki sposób powstała ta zbieżność w Pine Gap. Jak często wydaje się to mieć miejsce w ruchu pokojowym, nie było ono całkowicie pokojowe. Po raz pierwszy usłyszałem o idei konwergencji omawianej kilka lat wcześniej podczas dorocznego spotkania Sieci Niezależnej i Pokojowej Australii. IPAN to koalicja grup pokojowych, która co roku organizuje konferencję, na której głównie naukowcy i aktywiści wygłaszają prelekcje na różne tematy związane z wojną i militaryzmem. Jest całkiem niezły, ale nie wiąże się z zakłócaniem porządku, co daje więcej zabawy i przyciąga więcej uwagi mediów. W tym celu utworzono grupę o nazwie Disarm z pomysłem założenia kempingu i przestrzeni, w której ludzie mogliby wykonywać działania, które mogłyby zakłócić sprawne funkcjonowanie Pine Gap.

Oprócz tych dwóch wezwań, mieszkaniec Arrernte, Chris Tomlins, zdecydował, że w jego tradycyjnej ziemi dokonano już wystarczająco dużo zabójstw. Jego oczekiwaną reakcją był jednak nie tyle protest, co „obóz uzdrawiania” – wydaje się, że jego wizją była nieokreślona, ​​zamierzona społeczność, która obejmowała wszystko, od tradycyjnej kultury aborygeńskiej po permakulturę i medytację. Jeździł po całym kraju, dzieląc się tym pomysłem – głównie na hippisowskich imprezach, takich jak Confest i Mardi Grass Nimbina.

To był obóz uzdrawiania, który zaczął się jako pierwszy. Powołanie tego obozu przypadło do gustu ludziom, którzy wierzą w duchowe uzdrowienie i przywiązują szczególną wagę do idei tradycyjnych aborygeńskich rytuałów. Co jednak zabawne, ludzi, którzy przykładają dużą wagę do wewnętrznej polityki rdzennej kultury, zniechęciło coś, co wydawało się być sporem w Arrernte co do tego, czy Chris Tomlins miał prawo przemawiać w ich imieniu lub używać gruntów w Claypans . Trochę chaotyczna sprawa.

Po pojawieniu się na obozie szybko stało się jasne, że był on pełen ludzi, których można spotkać mieszkających w północnej Nowej Południowej Walii (skąd, jak sądzę, pochodzi większość ludzi) lub na Rainbow Gathering – zajmujących się medycyną alternatywną, czytaniem energii i życiem w zgodzie z naturą. Niestety, są to także ludzie podatni na nadużywanie narkotyków, niezręczne zawłaszczanie kulturowe i brak świadomości swoich przywilejów, co pozwala im wierzyć, że spokój i dobrobyt mogą wynikać z siedzenia i medytacji. Może to zabrzmieć ostro, ale spędziłem sporo czasu wokół tego rodzaju kultury i nie sądzę, że jest to zbyt pomocne w próbach wprowadzenia zmian społecznych lub nawet we wzbogacaniu interakcji społecznych. Szybko domyśliłem się, że właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia.

Mimo to przez kilka dni spędzaliśmy czas na obozie i próbowaliśmy wnieść swój wkład. To była dziwna grupa, ale było tam kilku dobrych ludzi. Gdy inni też zaczęli się zgłaszać, zaczęliśmy omawiać strategię działań i mediów.

Akcja zaproponowana przez Margaret polegała na „lamentowaniu” na miejscu w Pine Gap w celu opłakiwania wszystkich zmarłych spowodowanych przez to miejsce. Zaproponowała twórczą interpretację – muzykę, taniec, sztukę. Osobiście uważałem, że potrzebuję zdjęcia bardziej bezpośrednio powiązanego z wstrzymaniem działalności Pine Gap. Słyszałem, że w mieście jest zajezdnia, skąd odjeżdżają autobusy, które zabierają wszystkich pracowników do bazy. Wyobraziłem sobie zamknięcie go i znalezienie się w środku miasta, w pobliżu mediów i przechodniów.

Kiedy inni rozglądali się za potencjalnymi trasami spacerowymi po bazie, ja pojechałem do miasta, żeby znaleźć skład. Okazało się, że ma cztery bramy – trochę za dużo, jak na jedną osobę i jej urządzenie blokujące, aby je zamknąć. Przydałby mi się plan B.

Jednak wyjazd do miasta na rekonesans miał swoje zalety – pozwolił mi wydostać się z obozu uzdrawiania, który zaczynał mnie coraz mniej pociągać. Jadąc do Alice, wiedziałem, że jest tam kilku starych przyjaciół, których miło byłoby spotkać. Ale miłą niespodzianką po przybyciu do miasta było odkrycie, że tak naprawdę było tam całe mnóstwo znajomych twarzy z całego kraju – niektórych z nich nie widziałem od lat (nic dziwnego, ponieważ byli na środku pustyni – miałem ostatni raz odwiedził Alicję pięć lat wcześniej).

Niektórych z tych ludzi nie łączyło nic więcej niż znajomość, ale dzięki zaangażowaniu politycznemu z ludźmi tworzy się szczególny rodzaj więzi. Po pierwsze, praca z ludźmi nad projektem lub akcją, nawet przez krótką chwilę, bardzo różni się od kilkukrotnego spotkania z kimś. Po drugie, czasami takie sytuacje mogą być dość napięte lub sięgać skrajności spektrum emocji. Może to skutkować bardzo szybkim zbudowaniem silnych więzi. Po trzecie, świadomość, że podzielasz te same wartości i że druga osoba prawdopodobnie pracowała nad rzeczami, które wspierasz, oznacza instynktowne zaufanie i solidarność.

Może to były te powody, a może byłyby bez względu na wszystko; ale jedno z gospodarstw domowych było bardzo gościnne, gdy zapytałem, czy mogę się tam przenocować podczas planowania akcji. Tak naprawdę odpowiedź na pytanie została udzielona stanowczo i w sposób sugerujący szok na myśl, że nie byłbym mile widziany. Ten rodzaj całkowitej gościnności staram się oferować innym i często spotykam się z jego odbiorcami. Za każdym razem jest tak samo doceniany.

Zostałem więc na kilka dni, biwakując na podwórku i szukając rzeczy do zrobienia w mieście, ponieważ nie szczególnie miałem ochotę wracać do obozu. Spędzałem czas, pomagałem w domu, przez jeden dzień pracowałem, malując ściany i budując obręcz do koszykówki w ośrodku pomocy dla lokalnych dzieci, którego niektórzy znajomi prowadzą, gotują i sprzątają w ramach akcji Food Not Bombs (darmowe posiłki uliczne, które są jednym z moich ulubione rzeczy i są stałą częścią mojego życia od około sześciu lat).

Połączenie gościnnych ludzi i rzeczy, do których mogłem się przyczynić, sprawiło, że bardzo łatwo poczułem się w Alice jak w domu i naprawdę miło spędziłem tam czas. Jest tu zabawny kontrast – to takie przejściowe miasto i słusznie jest w nim sporo cynizmu w stosunku do ludzi, którzy przychodzą twierdząc, że chcą pomóc rdzennym mieszkańcom, tylko po to, by zostać kilka lat, zarobić dużo pieniędzy i wrócić do kraju. Wybrzeże. W pewnym momencie usiadłem na filiżankę kawy z dwiema nowo poznanymi osobami. Rozmawialiśmy o naszej skłonności do przemieszczania się, cesze, którą wszyscy interpretowaliśmy jako formę słabości. Ale nie musi tak być. Niektórzy ludzie spędzają całe życie w jednym miejscu, ale nigdy tak naprawdę nie angażują się w relacje z ludźmi wokół nich. Być włóczęgą i robić to dobrze, to nie znaczy nigdy nie być w domu, to być zawsze w domu.

Kiedy byłem w mieście, moi towarzysze (oprócz obozu uzdrawiania) przygotowywali się do ich lamentu. W niedzielę wieczorem wyruszyli. Była to zróżnicowana grupa – sześć osób, po jednej w różnym wieku, od nastolatków po 70-latków. Szli przez busz przez kilka godzin w środku nocy, mając zamiar udać się na terytorium Pine Gap i o świcie odprawić swój lament. Dotarli do zewnętrznej bramy (sama baza jest dobrze zabezpieczona i oświetlona, ​​ale w rzeczywistości posiadłość Pine Gap jest bardzo duża i składa się głównie z pustych zarośli), gdy było jeszcze ciemno, i zrobili sobie przerwę, aby się zdrzemnąć i poczekać do świtu . O dziwo, obudzili się w świetle policyjnych reflektorów – w jakiś sposób zostali wykryci i teraz zostali otoczeni. Nie złamali żadnego prawa, a w każdym razie policji nie zależało na zbyt wielu aresztowaniach i darmowym rozgłosie. Wsadzono więc wszystkich do radiowozów i odwieziono z powrotem do obozu.

Następnego ranka trzy starsze babcie kwakrów tymczasowo i częściowo zablokowały frontowe wejście do Pine Gap, organizując przyjęcie podwieczorkowe. Było to powtórzenie akcji podjętej rok wcześniej podczas wspólnych ćwiczeń wojskowych USA i Australii w zatoce Shoalwater; a miejsce, w którym przyjazne starsze kobiety piją herbatę i blokują drogę, zawsze przyciąga trochę uwagi. Byli przygotowani na aresztowanie, ale znowu wyglądało na to, że gliniarze nie chcieli tego – ruch wokół nich został skierowany wahadłowo, więc w końcu zabrali czajniczek i poszli do domu. Była to jednak pierwsza publiczna akcja konwergencji.

Przegrupowaliśmy się, żeby omówić plany awaryjne. Lamentujący chcieli w pewnym momencie spróbować jeszcze raz. Podzieliłem się swoim planem – chciałem zamknąć się na podwoziu autobusu przewożącego pracowników przy głównej bramie Pine Gap (ponownie, przednia brama znajduje się daleko od bazy i nie jest to tak naprawdę odległość, którą można przejść pieszo). Ustaliliśmy datę na środę rano.

Po powrocie do Brisbane, przygotowując się do podróży, kupiłem sobie rowerowy D-Lock. Za 65 dolarów był to tani zamek, ale wciąż najdroższy pojedynczy przedmiot, jaki kupiłem od ponad pięciu lat (nie zmyślam). Miał to być przedmiot jednorazowego użytku – planowałem przytwierdzić się do czegoś, dopóki policjant nie będzie zmuszony sprawdzić jego wytrzymałości za pomocą szlifierki kątowej. We wtorek wieczorem, po dopracowaniu swojego komunikatu prasowego, spędziłem co najmniej godzinę, ćwicząc blokowanie się na osiach różnych pojazdów.

Kiedy rozmawialiśmy o tej akcji, kilka osób wyraziło obawy o moje bezpieczeństwo wślizgując się pod autobus. Nie martwiłem się tym ani tym, że zostanę aresztowany; ale bałam się, czy zdążę się zamknąć na czas. Wszelkie inne napady, w których brałem udział, odbywały się przy dużej ilości czasu i przestrzeni – a nie na oczach funkcjonariuszy policji. Poza tym, ponieważ była to jedyna rzecz, którą ze sobą wziąłem, używałbym blokady D-Lock na szyi zamiast bardziej praktycznej blokady łokcia z obydwoma ramionami. Jedyne wąskie gardło na drodze (w którym mogłem zatrzymać cały konwój, a nie tylko jeden autobus) znajdowało się tuż przy głównej bramie, gdzie z pewnością stała policja. Moją jedyną nadzieją było ich zaskoczyć.

Ze zdenerwowania nie mogłam spać. Po prostu wyobrażałam sobie, co może się wydarzyć. Kiedy w końcu odpłynąłem na chwilę, mój alarm włączył się, gdy słońce wciąż znajdowało się za horyzontem i padał deszcz uderzający w namiot. Nadszedł czas, aby iść.

Przy bramie czekała już policja. Poprzedniego ranka udaliśmy się na manekina, trzymając znaki, więc z zamkiem ukrytym pod swetrem udawaliśmy, że robimy to samo. Przyjechały autobusy. Na zawołanie moi przyjaciele wyszli z przodu, trzymając transparent. Autobus zatrzymał się przede mną. Policja była może 20 metrów dalej. Po tych wszystkich nerwach, była to idealna okazja. Wśliznąłem się pod autobus i przekręciłem się na plecach w stronę przedniej osi. Założyłem zamek na kratę, przełożyłem szyję i zacząłem zatrzaskiwać zamek. A potem złapały mnie ręce. Desperacko trzymałem się osi, ale to nie pomogło. Trzej gliniarze wyciągali moje ciało. Zabrali mi zamek, ale wypuścili mnie, zostawiając mnie mokrego od leżenia na drodze i nieśmiałego patrzenia na podjeżdżający autobus.

Policjanci też byli trochę zawstydzeni. Ustawili się teraz po obu stronach drogi, gdy przejeżdżała reszta autobusów. Jeden z nich stał kilka metrów przede mną i rzucał swoje najlepsze, zastraszające spojrzenie. W końcu ktoś do mnie podszedł, spisał moje dane i powiedział, że prawdopodobnie zostanę ukarany grzywną.

Po przejechaniu wszystkich autobusów wróciliśmy do obozu Disarm, który został teraz założony kilka kilometrów dalej od bramy. Byłem przemoczony i trochę zawiedziony, ale wciąż pod wpływem adrenaliny. Po powrocie do obozu wypiłem herbatę, zjadłem śniadanie i zasiadłem do zebrania obozowego, które miało na celu zorganizowanie masowej blokady drogi na popołudnie.

Spotkania obozowe były długie i chaotyczne – zbyt wiele osób, które się nie znały i miały różne pomysły w jednej przestrzeni. Dyskusja toczyła się w kółko. W końcu osiągnięto pewne rozwiązanie, ale w tym momencie było mi już zimno i zaczęło dobijać się rozczarowanie poranną porażką. Wróciliśmy do obozu leczniczego, aby odpocząć.

Tak naprawdę nie byłem na obozie przez większą część tygodnia i wydaje się, że przez ten czas zrobiło się znacznie dziwniej. Używanie narkotyków było wysokie – dużo trawki, ale także najwyraźniej płynów ustrojowych ropuchy. Teorie również odeszły daleko od zwykłej hipisowskiej aury i dobrych wibracji. W niewytłumaczalny sposób obóz zdawał się teraz wierzyć, że kosmici planują przybycie na Ziemię i zapoczątkowanie nowego społeczeństwa, ale musieli poczekać, aż na świecie będzie wystarczająco spokojnie, aby mogli przybyć do Pine Gap i podpisać międzygalaktyczny traktat. Protestowanie przeciwko Pine Gap było złym pomysłem (mimo że po to tu przyjechaliśmy), ponieważ zagrażało traktatowi.

Nigdy do końca nie rozumiałem wszystkich niuansów tej teorii, ale przysięgam, że tego nie zmyślam. Podszedł jeden facet i powiedział nam, że przyszedł do Alice wierząc, że ludzie są odpowiedzialni za wojny i powinniśmy protestować przeciwko Pine Gap, ale poprzedniej nocy przekonał się o błędnym postępowaniu przez tę teorię. Co masz na to powiedzieć? W Obozie Uzdrawiania było kilku dobrych ludzi, ale przede wszystkim było okropnie. Mógłbym napisać relację tylko z Obozu Uzdrawiania i byłoby to nieco humorystyczne, ale tak naprawdę nie o to chodzi, a poza tym wystarczająco trudno było przeżyć to w tamtym czasie, nie wspominając o tym teraz. Każda radykalna grupa polityczna ma swoje zwariowane pomysły, ale to był inny poziom. Tak czy inaczej, po tym wydarzeniu nie spędziliśmy zbyt wiele czasu na obozie i nie mogę powiedzieć, że tęskniłem.

W międzyczasie lamentujący, pomijając kilku członków z pierwszej próby, planowali ponowną próbę wejścia do bazy. Ponieważ mój plan A zawiódł, oczywistym rozwiązaniem było dołączenie do nich tej nocy. To naprawdę była lekka ulga. W porównaniu z pełnym nerwów porankiem, kilkugodzinny spacer po buszu w środku nocy byłby relaksujący. Poza tym byłbym z przyjaciółmi!

Jednak kilka rzeczy miało się wydarzyć wcześniej. Najpierw popołudniowa blokada drogi. To była ciekawa akcja, która pokazała, jaka będzie taktyka policji – policja nikogo nie aresztowała, ani nawet nie ruszyła dalej. Ruch do Pine Gap został przekierowany tylnym wejściem; i nie tylko pozwolono protestującym pozostać na drodze, ale policja sama zablokowała koniec drogi, uniemożliwiając nam wyjście. Doprowadziło to do kilku żartów na temat policji, która dołączyła do nas w blokadzie, ale dla tych z nas, którzy musieli wyjść, aby zaplanować następną akcję, wzbudziło to pewien problem. Nasza trójka, która w końcu tam była, musiała przejść do końca drogi, niosąc ze sobą potrzebne rzeczy i została podwieziona z powrotem do miasta.

Miejsce spotkań przed lamentacją było Campfire In The Heart, duchowe rekolekcje na obrzeżach Alice, gdzie co tydzień spotykają się na wspólnym posiłku i dyskutują. Tematem dzisiejszego wieczoru była „wiara i aktywizm”. Ludzie w grupie mieli różne punkty widzenia, ale oczywiście nie wspomnieliśmy o praktyce duchowej, którą mieliśmy podjąć – pielgrzymce do oczu Babilonu, ryzykując więzieniem w związku z publicznym oporem państwa wobec militarnych rządów Stanów Zjednoczonych nad światem. „Odłóż miecz swój” – powiedział Jezus – „bo kto mieczem wojuje, od miecza umrze”. Dla mnie wiara i działanie polityczne są nierozłączne. Pielgrzymka, którą mieliśmy wyruszyć, była aktem głęboko duchowym.

I tak zaczęliśmy przygotowania. Mieliśmy kilku przyjaciół, którzy zgodzili się nas zawieźć do miejsca, z którego moglibyśmy iść dalej do Pine Gap. Wcześniej jednak była jedna sprawa do załatwienia – tym razem nie media, które pozostawiono w rękach kilku innych przyjaciół.

Po pierwszej nieudanej próbie wtargnięcia na teren obiektu odbyło się wiele dyskusji na temat sposobu wykrycia grupy. Jedna z sugestii, pozornie mało prawdopodobna, ale jednak traktowana poważnie, była taka, że ​​dostęp Pine Gap do satelitarnego śledzenia globu za pomocą czujników ciepła (używanych do wykrywania wystrzeliwania rakiet, najwyraźniej także w celu śledzenia zmian klimatycznych) wykrył grupę stałocieplnych ludzi czekających na przy ogrodzeniu podstawy. Sugestia, aby temu zaradzić, polegała na tym, aby tym razem być bardziej rozproszonym (abyśmy mogli być kangurami lub czymś w tym rodzaju) i nosić plastikowe koce rozgrzewające, aby zatrzymywać ciepło naszego ciała i nie emitować go w celu wykrycia. Byłem przeciwny noszeniu błyszczących plastikowych koców, ale skoro wszyscy tak nałożyli, doszedłem do wniosku, że jeśli odmówię i znowu nas wykryją, będzie to moja wina. Więc nieśmiało owinąłem się w coś, co wyglądało na garnitur z alfoilu i nałożyłem kurtkę. Ofiary, które musimy ponieść dla pokoju.

Ruszyliśmy pieszo, w ciszy (z wyjątkiem szelestu plastiku) i przy świetle gwiazd. Uszliśmy niecałe 500 metrów, kiedy nastąpił pierwszy moment zamieszania – byliśmy już niedaleko domu i szczekały psy. Ktoś kazał się zatrzymać, ale ludzie z przodu pędzili przed siebie. Rozdzieliliśmy się. Nie takiego początku się spodziewaliśmy. Czekaliśmy chwilę, próbując na różne sposoby odnaleźć pozostałych, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi. W końcu szliśmy dalej, zakładając (ostatecznie słusznie), że pozostali będą na nas czekać w widocznym miejscu.

To był długi spacer. Poprzedniej nocy ledwo spałem, a było już dobrze po północy. Ale szedłem dalej, trochę śpiący, ale z wystarczającą adrenaliną, żeby iść dalej. Zabawne, że adrenalina nie działała na nerwy na myśl o tym, co może się wydarzyć, gdy nas złapią, chociaż wiedziałem, że grozi nam długi wyrok więzienia. Prawie nie przeszło mi to przez myśl. Było to raczej podekscytowanie związane z przemykaniem przez pustynię z misją pokojową z grupą towarzyszy.

Od pewnego czasu istnieje tradycja „pokojowych pielgrzymek” do baz wojskowych w całym kraju, aby świadczyć o pokoju – głównie chrześcijanie, którzy łączą pacyfizm z religijną tradycją świętej podróży, aby publicznie przeciwstawić się militaryzmowi. W Pine Gap, w zatoce Shoalwater w Queensland, gdzie wojsko USA i Australii przeprowadzają wspólne ćwiczenia szkoleniowe, na wyspie Swan, gdzie SAS planuje swoje misje specjalne. Jestem fanką idei pielgrzymek – publicznie zakłócamy przygotowania do wojny, ale także długa podróż daje szansę na refleksję nad tym, co to znaczy żyć dla pokoju we własnym życiu, w naszych relacjach, w naszym społeczeństwie.

Poza tym mogłem pomyśleć o ludziach, z którymi odbywałem pielgrzymkę. Byłem dumny, że mogłem z nimi chodzić. Jim i Margaret byli długoterminowymi aktywistami – robili to jeszcze zanim się urodziłem. Oboje są inspiracją dla mnie i moich przyjaciół – za poświęcenie, jakie okazali tej sprawie poprzez porażki i rozczarowania; poprzez rodzicielstwo i upływ czasu. Już wcześniej byłem aresztowany wraz z nimi obydwoma z tej samej przyczyny.

Potem był Tim i Franz – moi współlokatorzy. Nie tylko dzielimy się przestrzenią, żywnością i zasobami; chociaż je udostępniamy. Dzielimy wartości i marzenia – staramy się żyć w sposób odmienny od otaczającej nas kultury, traktując to jako małą ucieczkę od otaczającego nas egocentrycznego i skupionego na pieniądzach świata; jako świadek innej możliwej drogi. A teraz w ramach przedłużenia projektu udaliśmy się razem do jednej z kluczowych baz światowego supermocarstwa wojskowego – i robiliśmy to razem.

Mimo to spacer może czasami być trudny. Chodziliśmy w górę i w dół wzgórz. Kamienie i trawa spinifex pod stopami były tak ostre, że nawet Jim, który nigdy (i to znaczy nigdy) nie nosi żadnego obuwia, miał na sobie joggery, które znalazł w domu (prawdopodobnie należały do ​​któregoś z jego dzieci). Margaret uczęszczała do osobistego trenera, próbując przygotować się na ten spacer, ale była też wyczerpana całą inną pracą związaną z tym procesem – spotkaniami, planowaniem, komunikatami w mediach, koordynacją.

Dla niej i pozostałych był to drugi raz w ciągu czterech dni, kiedy odbyli ten nocny spacer. Margaret była zmęczona i traciła równowagę. Gdy schodziliśmy ze wzgórz, trzymała mnie za ramię, żeby się uspokoić.

Po drodze zrobiliśmy kilka przystanków. Zachowując środki ostrożności dotyczące czujnika ciepła, rozproszyliśmy się, aby się zatrzymać. Leżałam i patrzyłam w gwiazdy, jak to zwykle robię w każdą noc poza miastem. Jednak dzisiejszy wieczór nie był tak satysfakcjonujący jak zwykle. Po pierwsze, ogromne światła Pine Gap powodują zanieczyszczenie światłem, które sprawia, że ​​gwiazdy nie są tak imponujące, jak zwykle na pustyni. A potem były spadające gwiazdy – zwykle taki radosny widok, ale dziś jestem jak Billy Bragg, myśląc, że to prawdopodobnie satelity. Satelity, których Pine Gap używa do zabijania ludzi po drugiej stronie świata.

W każdym razie poszliśmy dalej. Drobna błędna ocena miejsca, w którym się znaleźliśmy, oznaczała, że ​​niepotrzebnie wspięliśmy się, a potem zjechaliśmy z bardzo dużego wzgórza. Nie było idealnie, ale szliśmy dalej. I wtedy naszym oczom ukazał się zewnętrzny płot. Nasza radość była jednak krótkotrwała. Widzieliśmy reflektory na wzgórzu pomiędzy nami a bazą. W radiu słyszeliśmy głosy rozmawiające ze sobą. Trudno było się temu dziwić, naprawdę. Policja ma dostęp do wielu uprawnień w zakresie nadzoru, a Pine Gap jeszcze więcej. Ale prawdopodobnie oni też nie potrzebowali. Być może po prostu spodziewali się, że spróbujemy wejść ponownie i czekali na nas.

Tak czy inaczej, nasz plan dotarcia na szczyt tego wzgórza, rozpakowania instrumentów i wykonania naszego lamentu na oczach bazy wydawał się niepewny. Nowy plan zakładał działać tak szybko, jak się da i mieć nadzieję, że uda nam się wykonać część utworu, zanim nas aresztują. Przeszliśmy przez płot.

Moją rolą, którą oddelegowano tamtego wieczoru, była kamerzysta. Do tego zadania zostałem wyposażony w aparat w telefonie i latarkę czołową do oświetlenia. Miałem nadzieję, że będę miał trochę czasu na oddanie dobrego strzału. Zaczynało to wyglądać nieprawdopodobnie, więc gdy szliśmy pod górę, włączałem telefon i przykładałem latarkę do głowy.

Byliśmy w połowie wzgórza i, co zdumiewające, wydawało się, że gliniarze jeszcze nas nie zauważyli. Margaret była jednak wyczerpana. Wyjęła altówkę z futerału. Szepczę/krzyczę do Franza, żeby wrócił po gitarę. Jakimś cudem instrumenty nastroiły się. Kiedy już je rozegrano, a ja zaświeciłem latarką, próbując zrobić zdjęcie, nasza gra dobiegła końca. Policjanci już po nas jechali.

Wciąż się poruszaliśmy, ścigając ich na szczyt wzgórza, gdzie przed nami miał znajdować się Pine Gap. Nasz lament przerodził się w procesję – Jim trzymał zdjęcie martwego dziecka z wojny w Iraku, Franz grał na gitarze, Tim niósł swój wzmacniacz, Margaret na altówce. Starałem się uchwycić to wszystko na zdjęciu, mimo że wszyscy (łącznie ze mną) szli szybko pod bardzo wyboiste wzgórze, a jedyne światło, jakie miałem, to żałosny promień czołówki. Dość powiedzieć, że powstały materiał filmowy nie jest moim najlepszym dziełem. Wiedząc, że nigdy nie odzyskamy telefonu ani karty pamięci, skupiałem się na tym, aby dane zostały przesłane. Nagrywałem więc trochę, a następnie naciskałem przycisk przesyłania.

Wyćwiczony lament zaczyna się powoli, od dwudźwiękowego riffu granego przez chwilę. Od tego momentu jest już lepiej dzięki niesamowitej grze na altówce. Ale niestety nie dotarlibyśmy tam. Policja już nas dogoniła. Ominęli muzyków, wołając: „On transmituje na żywo!” i kieruje się prosto na mnie. Była czwarta rano i nasza audycja z oczywistych powodów nie była wcześniej reklamowana. Ale miło wiedzieć, że choć jedna osoba widziała to na żywo. Uciekłem przed policją, wciąż próbując filmować, i wcisnąłem przycisk „prześlij”. Może dało mi to kilka sekund, ale to wszystko. Kiedy na próżno uniknąłem, jeden z gliniarzy powalił mnie na twardą ziemię. Inny natychmiast padł na mnie, wyrywając mi telefon z ręki. Wykręcili moje ramiona do tyłu i związali je kablami tak mocno, jak tylko mogli. Trzymając po jednym gliniarzu pod ramię, zaciągnęli mnie na szczyt wzgórza. Nie jest to najgorsze traktowanie, jakiego można się spodziewać ze strony policji, ale wspominam o tym, ponieważ kiedy dotarłem na szczyt, zobaczyłem siedzących dookoła moich towarzyszy. Najwyraźniej pozwolono im wejść na szczyt bez przeszkód i nie położono na nich ręki!

Na Terytorium Północnym tył wozów policyjnych to po prostu klatki. Jeśli tak się stanie, jestem pewien, że policja nie będzie gotować ludzi na śmierć w upale (a la Mr Ward w 2008 r.), ale w zimową pustynną noc oznacza to bardzo zimną, półgodzinną podróż z powrotem do Alice. Zwłaszcza dla Franza, któremu z jakiegoś powodu policjanci zdjęli sweter. Na szczęście ja i Tim zdjęliśmy już nasze śmieszne foliowe koce, którymi Franz owinął swoje drżące ciało.

Doświadczenia w wartowni były całkiem normalne – sen, budzenie w celu pójścia na rozmowę kwalifikacyjną, podczas której odmawiasz czegokolwiek, zjedzenie śniadania (i czy nasze wymagania żywieniowe uległy zmianie – Tim, jako jedyny jedzący mięso, dostał szynkę z kanapek wszystkich ; Franz będąc weganem zamienił kanapkę na dodatkowe owoce), nuda. Gorsze niż zamknięcie w celi jest zamknięcie w celi z telewizorem włączonym na pełną głośność, chociaż w pewnym momencie czerpaliśmy przyjemność z oglądania, jak ludzie ranią się w „Wipeout”. Mniej więcej w połowie dnia wezwano nas do sądu na – jak zakładaliśmy – dość rutynową wizytę w sądzie.

Powinienem w tym miejscu zauważyć, że nie postawiono nam żadnych zarzutów o żadne z typowych wykroczeń, jakie można uzyskać za działalność protestacyjną. Pine Gap ma swoje własne prawo – ustawę o obronie (przedsięwzięciach specjalnych). Zgodnie z nim za wtargnięcie grozi kara maksymalnie siedmiu lat więzienia. Fotografowanie to kolejna siódemka. Prawo to zostało użyte wcześniej tylko raz w historii (chociaż wiele osób chodziło już wcześniej do Pine Gap) – było to po „kontroli obywatelskiej” pod kątem broni masowego rażenia przeprowadzonej przez grupę czterech osób, w tym naszego Jima Dowlinga i Margaret zmarłego męża Bryana Law w 2005 r. Uznano je za winne i ukarano grzywną, ale kiedy prokuratura odwołała się od wyroków (uznała, że ​​cała czwórka powinna trafić do więzienia), sąd najwyższy faktycznie odrzucił pierwotne zarzuty. Sąd stwierdził, że prawo dotyczy obiektów obronnych; i odmawiając przedstawienia jakichkolwiek dowodów na temat faktycznej działalności Pine Gap, sąd nie ustalił, czy Pine Gap faktycznie był obiektem powiązanym z obroną Australii.

W odpowiedzi rząd zmienił prawo w 2008 r., tak aby ten argument nie mógł zostać ponownie użyty. Naprawdę coś podejrzanego w tym całym procesie. Ale to nie jedyna niezwykła rzecz w tym prawie. Ze względu na ekstremalną surowość tych kar nie można w rzeczywistości postawić zarzutów osobie stosującej ten czyn bez wyraźnej zgody federalnego prokuratora generalnego. I w tym przypadku George Brandis najwyraźniej nie odbierał telefonu. Policja powiedziała nam już, że nie może nam postawić zarzutów i będzie ubiegać się o odroczenie rozprawy. Dla nas to było w porządku, chcieliśmy po prostu uniknąć jednego wystąpienia w sądzie. Ale potem, gdy siedzieliśmy w celach na tyłach gmachu sądu, sprawy zaczęły się robić nieco szalone.

Tak się złożyło, że prawnikiem dyżurnym w Alice Springs tego dnia był stary aktywista, który znał część naszej załogi z ostatniego wtargnięcia na teren Pine Gap. Kiedy siedzieliśmy w celi, wszedł i powiedział nam, że słyszał, że prokuratura sprzeciwia się zwolnieniu za kaucją. Gdyby im się udało, oznaczałoby to, że trafilibyśmy do więzienia w Alice Springs, przynajmniej do czasu, gdy uda im się zdobyć podpis George'a Brandisa. Byłoby to również praktycznie bezprecedensowe – zwykle odmawia się zwolnienia za kaucją jedynie w przypadku osób, w przypadku których istnieje ryzyko ucieczki lub zagrożenie dla społeczeństwa.

Rozmawialiśmy o tym i zgodziliśmy się, że nie powinno być zbyt trudno zakwestionować to przed sędzią pokoju. Jednak czekała nas kolejna niespodzianka. Kiedy nadszedł czas, aby udać się do sądu, nie zwołano nas wszystkich. Z celi i przed sąd wypuszczono tylko jedną osobę – Franza. Aby zachować sprawiedliwość przed sądem, Franz był pierwszy w kolejności alfabetycznej. Ale był też najmłodszy (19 lat) i nie miał żadnego doświadczenia sądowego. Teraz musiał sam stawić czoła wrogiemu ściganiu. Najwyraźniej w sądzie nasz przyjaciel, prawnik dyżurny, wstał (poza kolejnością w protokole sądu), aby powiedzieć, że niesprawiedliwe jest samotne dzwonienie do Franza. W celi daliśmy mu gorączkowe instrukcje prawne – „podaj domniemanie zwolnienia za kaucją!” Franz opuścił celę, a reszta z nas siedziała nerwowo.

Nie wrócił, kiedy strażnicy wezwali mnie i Jima. Nie byliśmy pewni, czego się spodziewać, ale na pewno nie było tak, że zajmiemy stanowisko i dowiemy się, że zarzuty zostały wycofane. A jednak tak się stało – kiedy byliśmy w celi, sędzia Daynor Trigg spierał się z prokuraturą na temat ustawy o obronie (przedsięwzięciach specjalnych). Według doniesienia prasowego ABC Trigg nazwał to prawo „bezsensownym fragmentem ustawodawstwa”. Bez zgody Prokuratora Generalnego nie moglibyśmy postawić zarzutów. Tak stanowi prawo, zatem zostaliśmy niesłusznie obciążeni opłatą i mogliśmy już iść.

Na zewnątrz boiska rozległa się radość licznej grupy kibiców. Były też kamery multimedialne. Wyszliśmy, porozmawialiśmy trochę z kamerami. Franz i Margaret mogli nieprzerwanie grać lament Pine Gap. Potem musieliśmy usiąść i trochę odpocząć. To było kilka szalonych dni.

To szaleństwo jeszcze się nie skończyło. Oprócz niekończącej się pracy mediów (zarówno tradycyjnych, jak i społecznych) wisiała nad nami perspektywa, że ​​policjanci uzyskają zgodę i wrócą, aby nas aresztować. Ponieważ zbliżał się weekend i zamknięcie sądu, przewidywaliśmy kilka dni aresztu – potencjalnie więcej. Nasz plan był taki, aby za dwa dni opuścić miasto i przywrócić wszystkich do codziennego życia w Queensland. Zdecydowano, że powinniśmy udać się do posiadłości za miastem i odpocząć przez kilka następnych dni.

Tymczasem w Alice Springs jeden z moich najlepszych przyjaciół ze szkoły średniej ogląda wiadomości i widzi mnie przed salą sądową. Nie utrzymywaliśmy kontaktu od lat, ale nie codziennie stary przyjaciel przyjeżdża do czerwonego centrum – więc Joel (mój przyjaciel), wiedząc, gdzie znajdował się obóz protestacyjny, udał się tam, aby się przywitać.

Spośród dość nietypowych kilku tygodni, ten fragment może być najdziwniejszą częścią całej historii. Bo kiedy Joel pojawił się w obozie, żeby zobaczyć się ze swoim starym kumplem, zastał tylko grupę aktywistów, którzy spodziewali się, że policja mnie ściga i nie mieli zamiaru pomagać w poszukiwaniach. Kiedy więc chłopak ze wsi/piłkarz/sprzedawca stali Joel podszedł do kilku osób i zapytał mnie, gdzie jestem, usłyszał jedynie, że nigdy nie słyszeli o Andym Painie. Wyciągnął telefon i pokazał im moje zdjęcie, które było w wiadomościach. Wzruszyli ramionami.

W końcu ktoś wziął jego numer i wysłał mi go. Byłem zachwycony, że mogłem go dogonić po tym, jak próbowałem wyjaśnić mojemu nieco zakłopotanemu przyjacielowi, dlaczego tak trudno mu było się ze mną skontaktować. To był nasz ostatni dzień w Alice, więc po wspaniałym nadrobieniu zaległości wróciłem do domku, w którym się zatrzymałem, aby się tam pożegnać. Trwała konferencja IPAN na temat „położenia kresu wojnie”, ale po kilku wyczerpujących tygodniach ją przegapiłem i zamiast tego obserwowałem, jak Western Bulldogs zdobywają flagę AFL w zatłoczonym hotelu Todd. Noc zakończyła się „procesją pokoju” ze świecami z punktu widokowego przez miasto. Tam (po tym, jak nieprawdopodobnie przypadkowo spotkałem innego starego przyjaciela) pożegnaliśmy się ostatecznie ze starymi przyjaciółmi, nowymi przyjaciółmi, towarzyszami, szalonymi hipisami i miastem Alice Springs. Wsiedliśmy do furgonetki i odjechaliśmy w odległe horyzonty pustyni.

Na tym historia się nie kończy. Po 40 godzinach ciągłej rotacji kierowców wróciliśmy do Brisbane w samą porę, aby zostać powitaną w solidarnościowej akcji przeciwko Pine Gap. Kilka miesięcy później George Brandis w końcu zabrał się za sprawdzanie poczty głosowej i podpisał notatkę. Wysłaliśmy nasze zarzuty pocztą i w listopadzie wyruszymy z powrotem na pustynię, aby argumentować, że prawdziwymi przestępcami są ludzie, którzy zabijają i niszczą na wojnie, a nie ci, którzy się jej przeciwstawiają. Następny rozdział w długiej przygodzie polegającej na próbie stworzenia bardziej pokojowego świata.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane artykuły

Nasza teoria zmian

Jak zakończyć wojnę?

Wyzwanie Ruch na rzecz Pokoju
Wydarzenia antywojenne
Pomóż nam się rozwijać

Drobni darczyńcy utrzymują nas w ruchu

Jeśli zdecydujesz się na cykliczny wkład w wysokości co najmniej 15 USD miesięcznie, możesz wybrać prezent z podziękowaniem. Dziękujemy naszym stałym darczyńcom na naszej stronie internetowej.

To Twoja szansa na ponowne wyobrażenie sobie world beyond war
Sklep WBW
Przetłumacz na dowolny język