Fort Wszędzie

widok z helikoptera wojskowego
Helikopter armii amerykańskiej nad Kabulem, Afganistan, 2017 r. (Jonathan Ernst / Getty)

Daniel Immerwahr, 30 listopada 2020 r

Cena Od Nation

Skrótko po tym, jak pandemia Covid-19 uderzyła w Stany Zjednoczone, reporter zapytał Donalda Trumpa, czy teraz uważa się za prezydenta wojny. "Ja robię. Naprawdę tak - odpowiedział. Pęczniejąc celowo, otworzył briefing prasowy, mówiąc o tym. „W istocie jesteśmy w stanie wojny” - powiedział. Jednak prasa i eksperci przewrócili oczami. „Prezydent wojny?” szydził The New York Times. „Nie jest jasne, czy wielu wyborców zaakceptuje go jako przywódcę wojennego”. Jego „próba przyjęcia wojskowego zachowania uniosła więcej niż kilka brwi”, poinformował NPR. Niewielu zauważyło wówczas, że Trump oczywiście była prezydentem wojny, a nie w sensie metaforycznym. Przewodniczył - i nadal prowadzi - dwóm trwającym misjom wojskowym, operacji Freedom's Sentinel w Afganistanie i operacji Inherent Resolve w Iraku i Syrii. Po cichu tysiące żołnierzy amerykańskich patrolują Afrykę, aw ostatnich latach poniosły straty w Czadzie, Kenii, Mali, Nigrze, Nigerii, Somalii i Sudanie Południowym. Tymczasem amerykańskie samoloty i drony wypełniają niebo i od 2015 roku zabiły ponad 5,000 osób (a być może nawet 12,000 XNUMX) w Afganistanie, Pakistanie, Somalii i Jemenie.

Dlaczego tak łatwo jest odfiltrować te fakty? Stosunkowo niewielka liczba ofiar w USA odgrywa oczywistą rolę. Jednak z pewnością bardziej liczy się to, jak nieubłagany jest powolny napływ wiadomości. Stany Zjednoczone walczą w tak wielu miejscach, z tak wielu niejasno zdefiniowanych powodów, że niektórym łatwiej jest całkowicie zapomnieć o walce i zamiast tego zapytać, czy wirus uczynił Trumpa przywódcą wojennym. W dwóch debatach prezydenckich żaden z kandydatów nie wspomniał nawet o tym, że Stany Zjednoczone są w stanie wojny.

Ale tak jest i zastanawianie się nad tym, jak długo istnieje ten kraj, jest niepokojące. Studenci, którzy rozpoczęli naukę w college'u tej jesieni, spędzili całe swoje życie podczas globalnej wojny z terroryzmem i jej następców. Dekada wcześniej była świadkiem rozmieszczenia amerykańskich sił w wojnie w Zatoce Perskiej, konfliktach na Bałkanach, Haiti, Macedonii i Somalii. W rzeczywistości od 1945 r., Kiedy Waszyngton postawił się na globalnego rozjemcę, wojna była sposobem na życie. Klasyfikacja działań wojskowych może być trudna, ale prawdopodobnie w ciągu ostatnich siedmiu i pół dekady - 1977 i 1979 - były tylko dwa lata, kiedy Stany Zjednoczone nie dokonywały inwazji ani nie walczyły w jakimś obcym kraju.

Pytanie brzmi: dlaczego. Czy jest to coś głęboko zakorzenionego w kulturze? Ustawodawcy w kieszeni kompleksu wojskowo-przemysłowego? Prezydencja imperialna wymykająca się spod kontroli? Z pewnością wszyscy odegrali swoją rolę. Nowa, odkrywcza książka Davida Vine'a, Połączenia Stany Zjednoczone wojny, wymienia inny ważny czynnik, zbyt często pomijany: bazy wojskowe. Stany Zjednoczone od najwcześniejszych lat operowały bazami na obcych ziemiach. Mają one sposób na wywołanie wojny, zarówno przez podsycanie niechęci do Stanów Zjednoczonych, jak i zachęcanie przywódców USA do reagowania siłą. W miarę nasilania się konfliktów wojsko buduje coraz więcej, co prowadzi do błędnego koła. Bazy tworzą wojny, które tworzą bazy i tak dalej. Dziś Waszyngton kontroluje około 750 baz w innych krajach i na terytoriach zamorskich.

Z kolei Chiny mają tylko jedną bazę zagraniczną w Dżibuti. A jej konfrontacje militarne od lat 1970. XX wieku były prawie całkowicie ograniczone do starć granicznych i potyczek na małych wyspach. Choć wschodząca potęga z ogromną armią, niewiele wyrzutów sumienia z powodu przemocy i nie brakuje potencjalnych wrogów, Chiny dopiero niedawno przełamały trwającą od dziesięcioleci passę nie tracąc żadnych żołnierzy w akcji. Dla Stanów Zjednoczonych, które walczyły w każdym roku tego okresu, taki pokój jest nie do pomyślenia. Pytanie brzmi, czy wycofując swoje podstawy, mógłby wyleczyć się z plagi ciągłej wojny.

IŁatwo jest nie myśleć o podstawach. Spójrz na mapę Stanów Zjednoczonych, a zobaczysz tylko 50 stanów; nie zobaczysz setek innych witryn, nad którymi powiewa flaga USA. Dla tych, którzy nie służyli w wojsku, te małe kropki są ledwo zauważalne. I są naprawdę małe: zetrzyj wszystkie zagraniczne bazy, które rząd USA przyznaje, że kontroluje, a będziesz miał obszar niewiele większy niż Houston.

 

Jednak nawet pojedynczy skrawek ziemi kontrolowany przez obce wojsko może, jak piasek w ostrydze, być ogromnym drażniącym. W 2007 roku Rafael Correa dał to jasno do zrozumienia, kiedy jako prezydent Ekwadoru stanął w obliczu presji, aby przedłużyć dzierżawę amerykańskiej bazy w swoim kraju. Powiedział dziennikarzom, że zgodzi się pod jednym warunkiem: że będzie mógł założyć bazę w Miami. „Jeśli nie ma problemu z posiadaniem zagranicznych żołnierzy na ziemi”, powiedział, „na pewno pozwolą nam mieć ekwadorską bazę w Stanach Zjednoczonych”. Oczywiście żaden prezydent USA nie zgodziłby się na coś takiego. Zagraniczne wojsko prowadzące bazę na Florydzie lub gdziekolwiek indziej w Stanach Zjednoczonych byłoby oburzeniem.

Jak podkreśla Vine, to właśnie ten rodzaj oburzenia napędzał powstanie Stanów Zjednoczonych. Korona brytyjska nie tylko obciążała swoich kolonistów podatkami; rozgniewał ich wewnętrznie, stacjonując w koloniach na wojnie z Francją. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XVIII wieku powszechne były alarmujące doniesienia o napadach, nękaniu, kradzieżach i gwałtach ze strony żołnierzy. Autorzy Deklaracji Niepodległości potępili króla za „kwaterowanie wśród nas dużych grup uzbrojonych żołnierzy” i zwolnienia ich spod lokalnego prawa. Nie jest przypadkiem, że trzecia poprawka do konstytucji - poprzedzająca prawa dotyczące rzetelnego procesu i wolności od nierozsądnych rewizji - to prawo do zakazu kwaterowania żołnierzy na swoim majątku w czasie pokoju.

Kraj zrodzony z niechęci do baz wojskowych szybko zaczął jednak budować własne. Książka Vine'a pokazuje, jak centralne były one w historii Stanów Zjednoczonych. Hymn narodowy, jak zauważa, opowiada historię bazy wojskowej Fort McHenry pod Baltimore, oblężonej przez brytyjskie okręty w wojnie 1812 roku. setki „bomb wybuchających w powietrzu”, pod koniec walki „nasza flaga wciąż tam była”.

Brytyjczycy nigdy nie zajęli Fort McHenry, ale wojska amerykańskie w czasie tej wojny zajęły bazy w Kanadzie i na Florydzie. Andrew Jackson, którego żołnierze wygrali ostatnią bitwę w wojnie (stoczyli niezgrabnie dwa tygodnie po podpisaniu traktatu pokojowego), poszedł za pokojem, budując kolejne placówki na południu, z których prowadził niszczycielskie kampanie przeciwko rdzennym narodom.

Możesz opowiedzieć podobną historię o wojnie domowej. Zaczęło się od ataku Konfederatów na Fort Sumter, posterunek wojskowy pod Charleston, Karolina Południowa. I tak się składa, że ​​nie był to jedyny Fort Sumter w czasie wojny. Podobnie jak podczas wojny 1812 roku, armia wykorzystała wojnę domową jako okazję do wkroczenia dalej na ziemie Indii. Jej jednostki ochotnicze i inne milicje walczyły nie tylko w Georgii i Wirginii, ale także w Arizonie, Nevadzie, Nowym Meksyku i Utah. W marcu 1864 r. Armia zmusiła około 8,000 300 Navajo do marszu XNUMX mil do Fort Sumter w Nowym Meksyku, gdzie byli przetrzymywani przez cztery lata; co najmniej jedna czwarta zmarła z głodu. Lata w trakcie i po wojnie secesyjnej, jak pokazuje Vine, przyniosły lawinę budowy baz na zachód od Missisipi.

 

Fort McHenry, Fort Sumter - to znane nazwiska i nietrudno jest pomyśleć o innych w całych Stanach Zjednoczonych, takich jak Fort Knox, Fort Lauderdale, Fort Wayne i Fort Worth. „Dlaczego jest tak wiele miejsc o nazwie Fort?” - pyta Vine.

Odpowiedź jest oczywista, ale niepokojąca: były to instalacje wojskowe. Niektóre, jak Fort Sumter w Południowej Karolinie, zostały zbudowane na wybrzeżu i przeznaczone do obrony. Jednak znacznie więcej, jak Fort Sumter w Nowym Meksyku, zostało umieszczonych w głębi lądu, w pobliżu ziem rodzimych. Nie były przeznaczone do obrony, ale do ataku - do walki, handlu i pilnowania policji. Obecnie w Stanach Zjednoczonych jest ponad 400 zaludnionych miejscowości, których nazwa zawiera słowo „fort”.

Obecność fortów nie ograniczała się do Ameryki Północnej. Gdy Stany Zjednoczone zajęły terytoria zamorskie, zbudowały jeszcze więcej baz, takich jak Fort Shafter na Hawajach, Fort McKinley na Filipinach i bazę morską w Zatoce Guantanamo na Kubie. Znowu utrzymało się błędne koło. Na całym archipelagu filipińskim armia budowała forty i obozy, aby zwiększyć swój zasięg, a bazy te stały się kuszącymi celami, na przykład gdy grupa 500 zirytowanych mieszkańców Balangigi w 1899 r. Zaatakowała obóz wojskowy i zabiła tam 45 żołnierzy. Atak ten wywołał krwawą kampanię rzezi, w której żołnierze amerykańscy otrzymali rozkaz zabicia każdego filipińskiego mężczyzny w wieku powyżej 10 lat, który nie oddał się rządowi.

Cztery dekady później ten schemat trwał nadal. Japonia przeprowadziła totalny atak na szereg amerykańskich baz na Pacyfiku, z których najbardziej znany był Pearl Harbor na Hawajach. Stany Zjednoczone zareagowały, przystępując do II wojny światowej, napalając dziesiątki japońskich miast i zrzucając dwie bomby atomowe.

Wojna, pod koniec, postawiła Stany Zjednoczone jako „być może najpotężniejszy naród w całej historii”, jak ujął to prezydent Harry Truman w przemówieniu radiowym w 1945 roku. Mierzone w bazach, było to z pewnością prawda. Liczba placówek zbudowanych przez Stany Zjednoczone podczas II wojny światowej „wymyka się wyobraźni” - napisał wówczas jeden z badaczy stosunków międzynarodowych. Często cytowana liczba podaje, że do końca wojny zamorskie zasoby Stanów Zjednoczonych będą wynosić 30,000 2,000 instalacji w XNUMX XNUMX ośrodkach. Wysłane do nich oddziały były tak oczarowane ich nagłym dostępem do wszystkich zakątków ziemi, że wymyślili plakietkę z napisem „Kilroy tu był”, aby z dumą oznaczyć wiele nieprawdopodobnych miejsc, w których byli. Mieszkańcy krajów zaśmieconych bazami mieli inny slogan: „Yankee, jedź do domu!”

Wczy Jankesi wrócą do domu pod koniec II wojny światowej? Być może. Moce Osi zostały zmiażdżone, pozostawiając niewielkie szanse na ponowny atak. Jedyną potęgą, która mogłaby zagrozić Stanom Zjednoczonym, był Związek Radziecki. Ale oba kraje walczyły ramię w ramię i jeśli będą mogły nadal tolerować się nawzajem, zniszczony wojną świat może wreszcie ujrzeć pokój.

Pokój jednak nie nadszedł, a powodem tego nie był fakt, że te dwa supermocarstwa nauczyły się interpretować siebie nawzajem jako egzystencjalne zagrożenie. Historie często podkreślają rolę dyplomaty George'a Kennana w umacnianiu amerykańskich obaw. Na początku 1946 r. Wysłał bardzo wpływową depeszę, w której długo argumentował, że „tradycyjne i instynktowne rosyjskie poczucie niepewności” nigdy nie pozwoli na pokój. Twierdził, że Moskwa jest zagrożeniem, a jej działaniom należy systematycznie przeciwstawiać.

Mniej się słyszy o stronie radzieckiej. Po przechwyceniu długiego telegramu Kennana Stalin nakazał swojemu ambasadorowi w Waszyngtonie Nikołajowi Nowikowowi przygotowanie równoległej oceny, którą napisał duchy Wiaczesław Mołotow, radziecki minister spraw zagranicznych. Mołotow uważał, że Stany Zjednoczone były nastawione na „dominację nad światem” i przygotowywały się do „przyszłej wojny” ze Związkiem Radzieckim. Dowód? Wskazał na setki baz zamorskich, które Waszyngton posiadał, i setki innych, które chciał zbudować.

Tak właśnie jest z bazami, argumentuje Vine. W oczach przywódców USA wydają się nieszkodliwi. Ale dla tych, którzy żyją w ich cieniu, często są przerażające. Chruszczow robił to podczas wakacji nad Morzem Czarnym, wręczając gościom lornetkę i pytając ich, co widzieli. Kiedy odpowiedzieli, że nic nie widzieli, Chruszczow chwycił lornetkę z powrotem, spojrzał na horyzont i powiedział: „I zobacz amerykańskie pociski rakietowe w Turcji moja dacza".

Nie był jedynym, który obawiał się agresji Stanów Zjednoczonych. Po tym, jak CIA próbowała obalić socjalistyczny rząd Fidela Castro na Kubie, ale jej nie udało się, Castro zwrócił się do Związku Radzieckiego o ochronę. Chruszczow zaproponował rozmieszczenie rakiet w sowieckich bazach na Kubie. Chruszczow postrzegał to nie tylko jako ochronę sojusznika, ale także jako sposób na podarowanie swoim przeciwnikom „przedsmaku ich własnych lekarstw”. Jak później wyjaśnił, „Amerykanie otoczyli nasz kraj bazami wojskowymi i zagrozili nam bronią nuklearną, a teraz dowiedzą się, jakie to uczucie mieć wycelowane w ciebie pociski wroga”.

Uczyli się i byli przerażeni. John F. Kennedy narzekał, że to „tak, jakbyśmy nagle zaczęli umieszczać dużą liczbę MRBM [pocisków balistycznych średniego zasięgu] w Turcji”. „Cóż, tak było, panie prezydencie” - przypomniał mu doradca ds. Bezpieczeństwa narodowego. W rzeczywistości to Kennedy wysłał pociski Jupiter do tureckich baz w Ameryce. Po 13-dniowym starciu - „najbliższy światowi zbliżono się do nuklearnego Armagedonu”, pisze Vine - Kennedy i Chruszczow zgodzili się rozbroić swoje bazy.

Historycy nazywają to wstrząsające wydarzenie Kubańskim Kryzysem Rakietowym, ale czy powinni? Nazwa koncentruje się na Kubie, pośrednio obwiniając Castro i Chruszczowa o bliski kataklizm. Wcześniejsze stacjonowanie pocisków rakietowych Kennedy'ego w Turcji po cichu schodzi na dalszy plan tej historii, jako część naturalnego porządku rzeczy. W końcu Stany Zjednoczone kontrolowały tak wiele baz zbrojnych, że Kennedy mógł zapomnieć, że umieścił nawet pociski w Turcji. Nazwanie tego wydarzenia tureckim kryzysem rakietowym może lepiej przybliżyć punkt widzenia Vine'a: ​​Nie ma nic naturalnego w kraju utrzymującym ogromny system baz wojskowych w innych krajach.

EPo tym, jak bazy USA w Turcji prawie wywołały wojnę nuklearną, przywódcy wojskowi starali się zrozumieć, jak niestabilne mogą być bazy polityczne. Kiedy Saddam Hussein najechał Kuwejt w 1990 roku, Stany Zjednoczone przeniosły tysiące żołnierzy do Arabii Saudyjskiej, w tym do dużej bazy Dhahran na wschodnim wybrzeżu kraju. Chodziło o to, aby wykorzystać bazy saudyjskie do odparcia sił Husajna, ale jak zwykle obecność wojsk amerykańskich na obcej ziemi wywołała znaczną niechęć. „To niedopuszczalne, aby kraj stał się amerykańską kolonią z amerykańskimi żołnierzami, których brudne stopy krążą wszędzie” - wściekał się jeden z Arabów, Osama bin Laden.

„Gdy niebezpieczeństwo minie, nasze siły wrócą do domu” - obiecał rządowi saudyjskiemu minister obrony Dick Cheney. Ale wojska pozostały po klęsce Husseina i rozgorzała uraza. W 1996 roku bomba w pobliżu Dhahranu zabiła 19 pracowników Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Nie jest do końca jasne, kto był odpowiedzialny, chociaż bin Laden przyznał się do tego. Dwa lata później, w ósmą rocznicę przybycia wojsk amerykańskich do Dhahranu, Al-Kaida bin Ladena zrzuciła bomby w ambasadach USA w Kenii i Tanzanii, zabijając ponad 200 osób. 11 września 2001 r. Porywacze Al-Kaidy wlecieli samolotami do Pentagonu („baza wojskowa”, jak to określił bin Laden) i do World Trade Center.

„Dlaczego nas nienawidzą?” Ekspert ds. terroryzmu Richard Clarke zapytał po atakach. Powodów bin Ladena było wiele, ale podstawy jego myśli wydawały się wielkie. „Wasze siły okupują nasze kraje; rozproszysz w nich swoje bazy wojskowe; psujesz nasze ziemie i oblegasz nasze sanktuaria ”, napisał w swoim„ Liście do Ameryki ”.

CStany Zjednoczone wyzwalają się z niekończących się wojen? Deeskalacja lub, jak to ujął Vine, „deimperializacja” nie będzie łatwa. Istnieje skomplikowany ogólnoświatowy system paktów bezpieczeństwa, zbudowany wokół sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych, kadry urzędników państwowych i strategów wojskowych, którzy są przyzwyczajeni do prowadzenia wojny, a także są wielcy kontrahenci z siłą lobbingu. Żadne z nich nie odejdzie łatwo.

Jednak identyfikując związek między bazami a wojną, Vine znalazł prostą i prawdopodobnie potężną dźwignię, za pomocą której można poruszać tymi dużymi siłami strukturalnymi. Chcesz pokoju? Zamknij podstawy. Mniejsza liczba placówek zamorskich oznaczałaby mniej prowokacji dla obcego gniewu, mniej celów do ataków i mniej zachęt dla Waszyngtonu do rozwiązywania problemów przy użyciu siły. Vine nie wierzy, że zmniejszenie systemu bazowego całkowicie zapobiegłoby wojnom w USA, ale jego przypadek, że takie postępowanie znacznie uspokoiłoby wody, jest trudny do zaprzeczenia.

Zmniejszenie śladu militarnego Stanów Zjednoczonych pomogłoby również w inny sposób. W swojej poprzedniej książce Naród bazowyVine obliczył, że zagraniczne bazy kosztują podatników ponad 70 miliardów dolarów rocznie. W Stany Zjednoczone wojny, twierdzi, że ta liczba nie docenia ich ofiar. Ze względu na ich skłonność do zachęcania do wojny, zmniejszenie liczby baz zamorskich prawdopodobnie zmniejszyłoby inne koszty wojskowe, powodując dalszy spadek ogromnego rocznego rachunku wojskowego w wysokości 1.25 biliona dolarów amerykańskich podatników. Kwota, którą Stany Zjednoczone wydały na wojny po 9 września, pisze Vine, mogłaby sfinansować opiekę zdrowotną do dorosłości oraz dwa lata Head Start dla każdego z 11 milionów dzieci żyjących w ubóstwie w Stanach Zjednoczonych. jako stypendia uczelni publicznych dla 13 milionów studentów, dwie dekady opieki zdrowotnej dla 28 miliona weteranów i 1 lat pensji dla 10 milionów osób pracujących na stanowiskach związanych z czystą energią.

Czy ten kompromis był tego wart? Obecnie większość dorosłych Amerykanów uważa, że ​​wojny w Iraku i Afganistanie nie były warte walki. Większość weteranów też tak myśli. A co z takimi krajami jak Niger, gdzie Vine liczy osiem baz USA i gdzie czterech żołnierzy USA zginęło w zasadzce w 2017 roku? Biorąc pod uwagę, że kluczowi senatorowie donosili, że nawet nie wiedzieli, że w Nigrze są wojska, trudno sobie wyobrazić falę powszechnego poparcia dla mglistej misji.

Opinia publiczna jest zmęczona wojną i wydaje się, że nie lubi - a nawet nie ma świadomości - zagranicznych baz, które podtrzymują walkę. Trump wielokrotnie groził, że zamknie niektóre z nich, aby sfinansować swoją ścianę. Vine ma niewiele sympatii dla prezydenta, ale uważa wygłaszanie przez Trumpa „niegdyś heretyckich poglądów” za symptom rosnącego niezadowolenia ze status quo. Pytanie brzmi, czy Joe Biden, trzykrotny przewodniczący Senackiej Komisji Spraw Zagranicznych, rozpozna to niezadowolenie i odpowie na nie.

 

Daniel Immerwahr jest profesorem nadzwyczajnym historii na Northwestern University. Jest autorem Thinking Small: The United States and the Lure of Community Development and How to Hide an Empire.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane artykuły

Nasza teoria zmian

Jak zakończyć wojnę?

Wyzwanie Ruch na rzecz Pokoju
Wydarzenia antywojenne
Pomóż nam się rozwijać

Drobni darczyńcy utrzymują nas w ruchu

Jeśli zdecydujesz się na cykliczny wkład w wysokości co najmniej 15 USD miesięcznie, możesz wybrać prezent z podziękowaniem. Dziękujemy naszym stałym darczyńcom na naszej stronie internetowej.

To Twoja szansa na ponowne wyobrażenie sobie world beyond war
Sklep WBW
Przetłumacz na dowolny język